Z początku, przy muzyce Bartosza Zaskórskiego (Mchy i Porosty, Wsie, Mikroporosty) mogły tańczyć jedynie autobusy. Później próbować mogli też właściciele kasety „Bardzo ciepłe lato”. Teraz skuszą się być może nawet fani słuchowisk.
Najnowszy, bezimienny materiał Mchów i Porostów wydany na dwunastocalowym winylu, ukazał się w labelu, który, bardziej niż z wydawaniem muzyki, kojarzony jest z legendarnym cyklem imprez elektronicznych - Brutaż, a którego sława rozniosła się poza granicę kraju, a nawet przeniknęła do rodzimego mainstreamu za sprawą Taco Hemingwaya.
Nie spodziewałem się, jednak wszystko wskazuje na to, że przy muzyce Zaskórskiego można również zatańczyć. Twórca WSI (to nie jest skrót od Wojskowych Służb Informacyjnych) zaskakująco gładko dopasował swoją śmieciową estetykę, do tanecznej konwencji, nie tracąc przy tym nic ze swojej artystycznej wyrazistości.
Warstwa dźwiękowa brutażowego wydawnictwa numer 3, wywleczona jest wprost z hauntologicznego rumowiska dźwiękowych odpadów. Znajdziemy tu wszystko do czego przyzwyczaił nas Zaskórski swoimi rozmaitymi muzycznymi wcieleniami. Brud, szum, zgiełk, gęste hałaśliwe, tekstury, brzmieniowa chropowatość, zaskakujące zbitki sampli, stare melodyjki, radiowe komunikaty; słowem dźwięki z marginesu akustycznej poprawności. Aby jednak wpasować się w parkietową estetykę sięgnął po elementy, porządkujące tę amorficzną strukturę w regularny rytm. Do cywilizacyjnego szumu dołączyły zatem litanię zwalistych bitów, przesterowanych samotrzasków i innych oldschoolowych perkusjonaliów, które skrupulatnie regulują przepływ ciemnej materii. W dancefloorowych interpretacjach Zaskórskiego możemy usłyszeć podobieństwo do outsider house (Actress, Huerco S, Basic House), eksperymentów Posh Isolation, czy zimnofalowego Hospital Productions. Mimo brudów, przesterów i ciężkich naleciałości estetycznych charakterystycznych dla artysty, materiał Mchów i Porostów wybrzmiewa dość lekko, głównie za sprawą zwiewnej, nieprzekombinowanej narracji, która nie szokuje natłokiem bodźców, pozostając dla ucha całkowicie transparentna.
W momencie kiedy udało nam się już nieco tanecznie rozruszać, wykonując na pakiecie „Wężowe ruchy”, rozgniatając przy okazji zalegające na parkiecie szkło, wtedy do głosu dochodzi ostatnia kompozycja „Cholewa”, do której tańczyć mógłby chyba jedynie pozbawiony empatii zwyrodnialec. Pochłonięty przesterowanym basem, gęsty brzmieniowy smog staje się tłem autentycznej historii poważnego schorzenia przyjaciela artysty, o którym Zaskórski wspomina w rozległym wywiadzie udzielonym Piotrowi Strzemiecznemu w Dwutygodniku. W kompozycji tej została wykorzystana diagnoza pacjenta zarejestrowana prawdopodobnie podczas konsultacji lekarskiej. Decydując się na tą pozbawioną happy endu puentę Zaskórski z zimną krwią wpycha kij w tryby dobrze funkcjonującego mechanizmu rozrywkowego, jakim w szerszym kontekście jest muzyka taneczna. Ten kontestatorski afront artysty, ukazuje, że nawet tak użytkowa i eskapistyczna estetyka, może być jednak nośnikiem poważnych, skłaniających ku refleksji treści.
Bezimienny materiał Mchów i Porostów zanurzony w otchłani śmieciowego lo-fi jest przeze mnie odbierany jako współczesna trawestacja średniowiecznego motywu dance macabre. Pomimo dominujących w nagraniu lekkich struktur kompozycyjnych, dość klasycznie wpisujących się w idiom tanecznej elektroniki, mrok i poczucie rozpadu nie opuszcza „Untitled” nawet na chwile. Ów wątek tli się w cieniu każdego przesterowanego uderzenia, zniszczonym brzmieniu, hauntologicznych samplach, a wreszcie bezpośrednio w treści wieńczącego płytę utworu. Jest to oczywiście tożsame dla całej ogromnej estetyki opartej na dekonstrukcji, ale w przypadku wydawnictwa o tanecznym przeznaczeniu, kontrast ten zostaje przez Zaskórskiego nad wyraz uwypuklony.
MCHY I POROSTY „Untitled”
2017, Brutaż
Najnowszy, bezimienny materiał Mchów i Porostów wydany na dwunastocalowym winylu, ukazał się w labelu, który, bardziej niż z wydawaniem muzyki, kojarzony jest z legendarnym cyklem imprez elektronicznych - Brutaż, a którego sława rozniosła się poza granicę kraju, a nawet przeniknęła do rodzimego mainstreamu za sprawą Taco Hemingwaya.
Nie spodziewałem się, jednak wszystko wskazuje na to, że przy muzyce Zaskórskiego można również zatańczyć. Twórca WSI (to nie jest skrót od Wojskowych Służb Informacyjnych) zaskakująco gładko dopasował swoją śmieciową estetykę, do tanecznej konwencji, nie tracąc przy tym nic ze swojej artystycznej wyrazistości.
Warstwa dźwiękowa brutażowego wydawnictwa numer 3, wywleczona jest wprost z hauntologicznego rumowiska dźwiękowych odpadów. Znajdziemy tu wszystko do czego przyzwyczaił nas Zaskórski swoimi rozmaitymi muzycznymi wcieleniami. Brud, szum, zgiełk, gęste hałaśliwe, tekstury, brzmieniowa chropowatość, zaskakujące zbitki sampli, stare melodyjki, radiowe komunikaty; słowem dźwięki z marginesu akustycznej poprawności. Aby jednak wpasować się w parkietową estetykę sięgnął po elementy, porządkujące tę amorficzną strukturę w regularny rytm. Do cywilizacyjnego szumu dołączyły zatem litanię zwalistych bitów, przesterowanych samotrzasków i innych oldschoolowych perkusjonaliów, które skrupulatnie regulują przepływ ciemnej materii. W dancefloorowych interpretacjach Zaskórskiego możemy usłyszeć podobieństwo do outsider house (Actress, Huerco S, Basic House), eksperymentów Posh Isolation, czy zimnofalowego Hospital Productions. Mimo brudów, przesterów i ciężkich naleciałości estetycznych charakterystycznych dla artysty, materiał Mchów i Porostów wybrzmiewa dość lekko, głównie za sprawą zwiewnej, nieprzekombinowanej narracji, która nie szokuje natłokiem bodźców, pozostając dla ucha całkowicie transparentna.
W momencie kiedy udało nam się już nieco tanecznie rozruszać, wykonując na pakiecie „Wężowe ruchy”, rozgniatając przy okazji zalegające na parkiecie szkło, wtedy do głosu dochodzi ostatnia kompozycja „Cholewa”, do której tańczyć mógłby chyba jedynie pozbawiony empatii zwyrodnialec. Pochłonięty przesterowanym basem, gęsty brzmieniowy smog staje się tłem autentycznej historii poważnego schorzenia przyjaciela artysty, o którym Zaskórski wspomina w rozległym wywiadzie udzielonym Piotrowi Strzemiecznemu w Dwutygodniku. W kompozycji tej została wykorzystana diagnoza pacjenta zarejestrowana prawdopodobnie podczas konsultacji lekarskiej. Decydując się na tą pozbawioną happy endu puentę Zaskórski z zimną krwią wpycha kij w tryby dobrze funkcjonującego mechanizmu rozrywkowego, jakim w szerszym kontekście jest muzyka taneczna. Ten kontestatorski afront artysty, ukazuje, że nawet tak użytkowa i eskapistyczna estetyka, może być jednak nośnikiem poważnych, skłaniających ku refleksji treści.
Bezimienny materiał Mchów i Porostów zanurzony w otchłani śmieciowego lo-fi jest przeze mnie odbierany jako współczesna trawestacja średniowiecznego motywu dance macabre. Pomimo dominujących w nagraniu lekkich struktur kompozycyjnych, dość klasycznie wpisujących się w idiom tanecznej elektroniki, mrok i poczucie rozpadu nie opuszcza „Untitled” nawet na chwile. Ów wątek tli się w cieniu każdego przesterowanego uderzenia, zniszczonym brzmieniu, hauntologicznych samplach, a wreszcie bezpośrednio w treści wieńczącego płytę utworu. Jest to oczywiście tożsame dla całej ogromnej estetyki opartej na dekonstrukcji, ale w przypadku wydawnictwa o tanecznym przeznaczeniu, kontrast ten zostaje przez Zaskórskiego nad wyraz uwypuklony.
MCHY I POROSTY „Untitled”
2017, Brutaż