Mój pierwszy kontakt z muzyką Poly Chain (Sasha Zakrevska) miał miejsce w dość osobliwych okolicznościach. Było to podczas jednego z plenerowych koncertów, poprzedzających otwarcie łódzkiej galerii sztuki dźwiękowej W Y. Koncert odbył się w altanie koncertowej najstarszego łódzkiego parku Źródliska, w otoczeniu bardzo rześkiej, szumiącej liśćmi i przesuwającej po niebie mosiężne, posępne chmury, jesieni. Wydarzeniu sekundowała kameralna garstka słuchaczy. Zmierzchało i niemiłosiernie pizgało. Park był opustoszały, a polarny wiatr roznosił syntezatorowe arpeggia po alejach i zakamarkach. Mimo dojmującego chłodu atmosfera sprzyjała słuchaniu i kontemplacji, zwłaszcza aktywnej. Korzystając z tych okoliczności zacząłem krążyć po parku, zbliżając się i oddalając od soundsystemu. To było to! Oprócz tego, że trochę się ów spacerem rozgrzałem, doświadczyłem zjawiskowego fenomenu akustycznego, w którym szelest przyrody integrował się z dźwiękami będącymi absolutnym zaprzeczeniem brzmień natury. Jakże to wtedy zabrzmiało! Niczym dźwiękowa fatamorgana basowe smugi przesuwały się tuż nad ziemią, z wolna przylegając do niej i gęstniejąc w bezruchu, podczas gdy strzeliste, piskliwe dźwięki szybowały w powietrze i gwałtownie nikły porywane jesiennym wiatrem. Atmosfera była luźna więc i muzyka pozwalała sobie zastygać w tych tajemniczych okolicznościach przyrody. Artykulację Zakrevskiej zapamiętałem jako (udanie) powściągliwą. Artystka często bowiem pozostawiała sekwencje, aby samoczynnie zapętlały się według syntezatorowego algorytmu (jest to również słyszalne na płycie). Z wolna wybrzmiewające dźwięki powolnie integrowały się z otoczeniem, tworząc dla niego unikalny anturaż będący skrzyżowaniem abstrakcyjnego soundtrack'u z dźwiękową instalacją typu site specific. Wszystko odbywało się nieśpiesznie, bez żadnych napięć i oczekiwań. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że muzyka, którą słyszę, stanie się kanwą przygotowanego dla Transatlantyku wydawnictwa. Po odsłuchaniu stwierdzam zaś, że na poły oniryczna atmosfera tamtego występu, nie ulotniła się wraz z ostatnim jego dźwiękiem, i wiele z niej udało się Poly Chain zawrzeć również na „Music for the Candy Shop”.
Smakołyki (karmel, guma do żucia, masło orzechowe, miętowe lody, czy pianki marshmallows) z karty deserów serwowanych przez Zakrevską w kawiarni Transatlantyk, są zaprzeczeniem zdrowego jedzenia i naturalnych składników. Są równie syntetyczne co muzyka Poly Chain. Mają za to tę właściwość, że są uzależniające i pochłania się je w amoku. Dominującym smakiem wydawniczego debiutu Ukrainki nie jest jednak słodki, a zdecydowanie kwaśny.
POLY CHAIN „Music for the Candy Shop”
Smakołyki (karmel, guma do żucia, masło orzechowe, miętowe lody, czy pianki marshmallows) z karty deserów serwowanych przez Zakrevską w kawiarni Transatlantyk, są zaprzeczeniem zdrowego jedzenia i naturalnych składników. Są równie syntetyczne co muzyka Poly Chain. Mają za to tę właściwość, że są uzależniające i pochłania się je w amoku. Dominującym smakiem wydawniczego debiutu Ukrainki nie jest jednak słodki, a zdecydowanie kwaśny.
Materiał Poly Chain przebiega dwoma współzależnymi, choć skrajnie odmiennymi parametrami na mapie widma akustycznego. Pierwszy jest wyrazem upodobania do wysokich tonacji, dźwięków strzelistych i piskliwych. Prophet 8, analogowy syntezator Zakrevskiej wypluwa z siebie girlandy szklistych, migotliwych arpeggiów piętrząc je w transowe repetycje. Drugi, to nasycone basem i kładzione gęstą barwą syntezatorowe podkłady. Współistnienie obu tych wątków brzmieniowych przypomina zdobną kolię, złożoną z półprzezroczystych kamieni szlachetnych, wyłożoną w stonowanym pudełku z aksamitu, które eksponuje barwę, połysk i szklistość kamieni. U Poly Chain dźwięki skrzą się i migoczą tęczowymi refleksami, podczas gdy w dolnych partiach fundament budują basowe pomruki, przypominające statyczne tła, jakie służyły Janowi Jelinkowi (i innym twórcom nurtu click'n'cuts) do nanizania na nie organicznych micro sampli. Dynamika „Music for the Candy Shop” opiera się z kolei na powtarzalności sekwencji. Materiał pozbawiony jest bowiem elementów regularnej rytmiki.
Debiut Poly Chain opiera się na kilku ciekawych paradoksach. Z jednej strony mamy do czynienia z ambientem, o czym zdaje się nam wspominać nawet trawestacja, tytułu płyty Briana Eno „Music for Airports“. Z drugiej strony, dźwięki syntezatora bezpośrednio odwołują się do klasyki acid techno. Fakt, że płyta ukazała się w oficynie Transatlantyk, potwierdzałaby jednak że mamy do czynienia z estetyką klubową. Amputowano z niej jednak kluczowy organ - rytm. Mamy zatem do czynienia z unikającą jednoznacznego sklasyfikowania, oryginalną fuzją, wykreowaną w oparciu jedynie o syntezatorowe brzmienie i kontrast miedzy kwaśnym i delirycznym pierwszym, planem, a wycofanym, często jednolitym tłem. Efekt jest unikalny, pełen napięć, dysonansów i podskórnego rozedrgania, mamiący słuchacza halucynogenną pokusą.
Tę udaną premierę, z pełnym przekonaniem stawiam tuż obok „Nielegalu” Jakuba Lemiszeskiego, na półce z napisem najlepsza progresywna elektronika 2017 roku!
POLY CHAIN „Music for the Candy Shop”
2017, Transatlantyk