Plaża w Łebie (widok na morze) |
Zima AD 2010 była solidna. Na terenie całego kraju utrzymywały się silne przymrozki, od kilkunastu do dwudziestu paru stopni na minusie. Wraz z moją ówczesną dziewczyną; obecną małżonką wybraliśmy się nad morze świętować wspólne urodziny. Każde z nas po raz ostatni bawiło na wybrzeżu dobre kilkanaście lat wcześniej. Nigdy zimą. Pierwszą rzeczą po przyjeździe był spacer nad morze. Już od wyjazdu z Łodzi, w wyobraźni gościły obrazy wzburzonego morza i towarzyszący temu tumult. Tymczasem przekraczając granicę ostatniej wydmy i wychodząc na pokrytą śniegiem plażę uderzyła nas ... martwa cisza. Zastygliśmy w bezruchu. Podobnie jak skute na kilkaset metrów od brzegu morze. Kontrast między tym czego się spodziewaliśmy, a tym co zastaliśmy był absolutnie obezwładniający. Zamiast szumu wiatru i chlupotu uderzających o brzeg fal, ogłuszająca cisza, z którą w znakomitej symbiozie współgrał otaczający nas pejzaż. Pozbawiony ruchu, i roztaczający paletę wszystkich odcieni szarości, bieli i granatu. Niebo, ziemia, morze, śnieg i lód płynnie przenikały się w oczach. Uczucie ogromu i pustki było przeżyciem niemal mistycznym. Gdy zbliżyliśmy się do granicy, za którą chodzenie po lodzie było już nierozsądne i niebezpieczne, zauważyliśmy że w niektórych miejscach lód nie jest zbity w bryły, a przybiera konsystencje lodowej galarety, złożonej z malutkich drobinek lodu. Równie niezwykły co ów obraz, był dochodzący szmer kuleczek lodu, które poruszane minimalnym morskim dryfem szeleściły niczym... foliówki z marketu.
Ten przydługi i osobisty wstęp pojawia się w kontekście recenzji nowej, solowej płyty Emitera nie bez przyczyny. „Sinus Balticus” jest materiałem, któremu przyświeca idea spotkania człowieka z naturą. Nie jest to bynajmniej w twórczości Marcina Dymitera novum, biorąc pod uwagę jego liczne realizacje związane z nagraniami terenowymi. Wydawnictwo przygotowane dla Fundacji Kaisera Söze nie jest jednak kolejnym field recordingiem (choć usłyszymy na nim ścieżki pochodzące z biblioteki dźwiękowych spacerów autora). „Sinus Balticus” jest muzyczną impresją, twórczą interpretacją mistycznego przeżywania i postrzegania natury; ilustracją intymnego, wewnętrznego krajobrazu jaki wyzwala w człowieku spotkanie z morzem. „To płyta odnosząca się do geograficznej i metaforycznej "przestrzeni" północy i Morza Bałtyckiego. Inspirowana krajobrazem i pejzażem dźwiękowym, miejscem na styku lądu i morza, stanem kiedy spoglądamy daleko i widzimy wodę aż po horyzont. Obraz morza, jego nieustanny ruch rezonuje: uwalniają się myśli, otwiera się wyobraźnia. Ten archaiczny ruch wody i słowa takie jak "głębia", "toń" niosą legendy, historie i mity. Być może głębiny kryją nieznane istoty i stwory. Staram się odnaleźć przez język muzyki wyjątkową atmosferę północy.” – tłumaczy Emiter w tekście towarzyszącym wydawnictwu.
Nie przypominam sobie podobnego albumu w dyskografii Marcina Dymitera i jego licznych pobocznych projektów. Ascetyczny charakter twórczości artysty nigdy dotąd nie zawitała na pole minimalizmu spod znaku drone music. Większość z kompozycji „Sinus Balticus” opartych została na pojedynczych tonach, długo wybrzmiewających, nakładanych na siebie i wspólnie rezonujących. Najbardziej reprezentatywny dla tej stylistyki jest „Diabeł morski”; kompozycja najdłuższa, jak i najbardziej ascetyczna; oparta na dwóch przeplatających się tonach i syntezatorze. Jego recepcja przywodzi na myśl halucynogenne odloty Coil, z płyty „Time Michines”, gdzie każdy z utworów oparty został na pojedynczym tonie. Emiter proponuje słuchaczom podobną dronową medytację. Długi, piętnastominutowy „Diabeł morski” jest hipnotycznym dźwiękowym widmem. Jego basowa, wibrująca barwa wciąga w głęboką przestrzeń słuchania, w której muzyka odczuwalna jest jako transcendentalne doświadczenie.
Morska otchłań, równocześnie monotonna i magnetyzująca, bezkresna i intymna, ukrywa w swych głębiach tajemnice. Z podmorskiego dna dochodzą widma zniekształconych i stłumionych wodą odgłosów, na granicy słyszalności. Są niczym zmora samotnego żeglarza, otoczonego monotonią dźwięków i widoków, bezradnego na urojenia wyizolowanego od bodźców mózgu („Sirene”). Z kolei w „Saltiæ” podmorskie głębiny wpuszczają w swe wnętrza świetliste snopy, migoczące eteryczną poświatą. Melodyczny motyw skomponowany ze szklistych, rozmazanych dronów dryfuje swobodnie, generując energetyczną moc, niczym pulsujące barwami okręgi z obrazów Wojciecha Fangora. Pod paletą ciepłych syntezatorowych brzmień Emiter przemyca plusk fal i krzyki mew, zarejestrowane podczas licznych plenerowych sesji z mikrofonem kontaktowym. Podobnie w wieńczącej płytę kompozycji „Landsortsdjupet” usłyszymy odgłosy ptaków, a jeśli wyobraźnia nie płata mi figli od tego morskiego dryfowania, to w zaszumiałej głównej pętli utworu rozpoznaję dźwięk pracującego silnika rybackiego kutra. Czyż nie takie były intencje autora tej płyty, aby pobudzić wyobraźnie słuchacza. Charakter „Sinus Balticus” znakomicie ewokuje osobiste wspomnienia, które przywołałem na wstępie recenzji; odrealnionego, ale jakże prawdziwego kontaktu z uśpionym żywiołem.
W trakcie licznych field recordingowych peregrynacji polskiego wybrzeża, Marcin Dymiter zgłębił nadmorski pejzaż na wskroś, poznając zmienność i różnorodność jego charakteru. Jeśli „Field Notes # 4” ukazuje morze pełne temperamentu, hałaśliwe szumem fal, gwarem ptactwa, czy dudnieniem wiatru, to na „Sinus Balticus” obecny jest jego rewers. Milczący urok flauty, bezkres, surowość, oraz głębia krajobrazu. Opowieść Emitera jest mroczna niczym landsorckie głębiny i hipnotyzująca jak syreni śpiew.
Pozwolę sobie nieco przekornie spuentować tę recenzję cytatem z największego bodaj szantowego szlagieru; „Łajba to jest morski statek / Sztorm to wiatr co dmucha z gestem / Cierpi kraj na niedostatek / Morskich opowieści”.
EMITER „Sinus Balticus”
2017, Fundacja Kaisera Söze