Regularność. Zapewne wiele już razy wyrażałem ubolewanie, że nie jest to mocna strona mojego pisania. Utrzymanie rytmu pracy to nadrzędna zasada prowadzenia bloga i największe wyzwanie z którym się tutaj (nieudanie) mierzę. Nie chodzi tylko o brak czasu na pisanie, ale również o momenty wyjałowienia z wrażliwości na dźwiękowe bodźce. Autentyczna satysfakcja jaką sprawia mi pisanie o muzyce niesie ze sobą również inny skutek uboczny; przebodźcowanie i apatię, co samo w sobie nie jest wcale najgorsze. Największą trudność sprawia wbicie się na nowo w rytm pracy. Bo kiedy jeszcze chwilę temu, na pełnym luzie i z wypiekami na polikach pisałem teksty na kilkanaście tysięcy znaków (mam nadzieję, że będziecie mogli przeczytać je niebawem w bardziej eksponowanych miejscach) to teraz trudno mi sklecić choć jeden akapit blogowego wpisu. Dlatego tak imponująca jest dla mnie regularność Bartka Chacińskiego, który tak przyzwyczaił do niej swoich czytelników, że kilka dni ciszy wywołuje powszechne zaniepokojenie.
Równą regularnością (oczywiście przy zachowaniu proporcji) pochwalić się może gitarzysta Artur Maćkowiak (choć w kontekście jego nowej płyty, to tytularne przypisywanie mu strunowego instrumentu może być lekkim nadużyciem). Pochodzący z Bydgoszczy muzyk co rok obdarowuje swoich słuchaczy nowymi tytułami. W ubiegłym roku wspólnie z Bartkiem Kapsą znaczyli post-rockowe Tropy. Dwa lata temu znakomite „If it's not real” namieszało w dorocznych podsumowaniach. Wcześniej regularnie ukazywały się solówki Maćkowiaka, naprzemiennie z duetami z Grzegorzem Pleszynskim. W między czasie pojawiły się trzy płyty Innercity Ensemble, którego członkiem jest Maćkowiak. Nie mniej, regularność artysty oscyluje w cyklu corocznym, co przy obecnym przesycie wydawniczym jest zabiegiem co najmniej higienicznym.
„Iconic Rapture” czyli nowe wydawnictwo w katalogu oficyny Wet Music jest rozwinięciem formuły zainicjowanej na poprzedniej solowej płycie Maćkowiaka „If it's not real”, z jeszcze wyraźniejszym przesunięciem zawartości muzycznej w stronę brzmień syntetycznych. Zdradza to już świetna okładka płyty autorstwa Adama Kruka. Głównym elementem strukturalnym „Iconic Rapture” jest pętla. Nie mamy jednak do czynienia z kolejną emanacją tak wspaniale przeszczepionego na rodzimy grunt amerykańskiego minimalizmu. Proste, choć melodyjne gitarowe frazy, oraz meandrujące syntezatorowe plamy, powtarzają swe cykle tworząc psychedeliczny spektakl, o wyraźnie transowym nerwie. Mięsiste i intensywne brzmienia klawiszy kreują zaś sugestywne ambientowe krajobrazy, które z powodzeniem funkcjonowałyby jako samodzielne byty. Na bazie tych syntezatorowych zewów, charakterystycznych melodii, ciepłych brzmień klawiszy i instrumentów akustycznych (gościnny występ Mazzolla w dwóch kompozycjach) Maćkowiak buduje opowieść, której łagodny liryzm, splata się opiumowym zaczadzeniem, tworząc kuszącą, kalejdoskopową projekcję. Spiętrzone warstwy powtórzeń mają swój finał w okazałych kulminacjach („Game”), częściej jednak rozpływają się w psychedelicznych mirażach, które mogą kojarzyć się z elektroakustycznymi preparacjami X-navi:et.
Każda kolejna płyta Artura Maćkowiaka, jest ewolucją ekspresji artysty. Muzyk konsekwentnie przekracza granicę swoich przyzwyczajeń, zwaną teraz popularnie strefą komfortu. Jego autorskie gesty nie są bynajmniej gwałtowne. Wystarczy na przestrzeni kilku płyt prześledzić sukcesywną ekspansję elektronicznych brzmień, aby zauważyć że nowe elementy w muzyce Maćkowiaka są wprowadzane stopniowo; z namysłem i konsekwencją. Na „Iconic Rapture” novum stanowią autorskie wokalizy. „To moje pierwsze doświadczenie wokalne. Pomysł narodził się podczas miksowania tego materiału. Czegoś mi w tych utworach ciągle brakowało, żadne dodatkowe dźwięki mnie nie satysfakcjonowały dlatego postanowiłem użyć swojego głosu. Na zasadzie eksperymentu. Teksty powstały w danej chwili. Zapisałem tekst, który mi właśnie przyszedł do głowy na instrukcji obsługi mikrofonu, bo akurat miałem pod ręką, potem podłączyłem mikrofon i to nagrałem. Zatem bardziej okoliczności mnie do tego skłoniły, niż była to świadoma decyzja” - zwierza się Maćkowiak. Wokalny coming out„Zostań do jutra” to w zasadzie credo przyświecające tej nowej dla bydgoszczanina formie ekspresji. Wersy; „Zostaw co małe, spojrzyj ciut dalej, zacznij się nie bać, spróbuj zaśpiewać” niesione są przez szorstki i niski gardłowy śpiew, przypominający nieco buddyjskie mantry deklamowane, przez tybetańskich mnichów. „Taniec zgubionego dźwięku” to z kolei posągowa melorecytacja, opatulona w piękne solo klarnetu Mazzolla.
Mimo, że od czasu rozbratu z Something Like Elvis i Potty Umbrella, Artur Maćkowiak, działa na zasadzie wolnego elektronu, to w jego muzyce co raz wyraźniej można odczytać wpływy jakie na jego twórczość wywiera obcowanie z prężną scena bydgosko-toruńską. „Prawdopodobnie sobie tego do końca nie uświadamiam, ale na pewno inni muzycy, zwłaszcza Ci z którymi mam przyjemność grać w innych projektach, mnie inspirują i mają wpływ na to jak się rozwijam jako muzyk. Trudno nie ulegać charyzmie chłopaków z Innercity Ensemble, bo to są bardzo mocne osobowości i świetni muzycy” - stwierdza Artur. „Iconic Rapture” znajdzie zatem z pewnością posłuch wśród fanów Starej Rzeki, bo choć nie ma tu długich linearnych solówek, czy gitarowych blastów to połączenie elementów syntetycznych i akustycznych, słabość do transowej motoryki, odrealniony nastrój, czy psychedeliczna poetyka jest nad wyraz zbieżne z artykulacją Kuby Ziołka. Z kolei operowanie syntezatorowymi plamami i kreowanie przestrzeni jest tożsame z eksperymentami Rafała Iwańskiego ze wspomnianego wyżej X-navi:et.
Regularność i twórcza ewolucja zamazują nieco refleksję nad przeskokiem jaki nastąpił w muzyce Maćkowiaka na przestrzeni zaledwie kilku lat. Warto sięgnąć do pierwszej solowej płyty „Take Away” aby uświadomić sobie tę rewolucję. Nie można również zapomnieć, że bydgoszczanin, który nie jest wciąż najbardziej rozpoznawalną postacią rodzimej sceny niezależnej, od 20 lat (debiut Something Like Elvis) stanowi tej sceny niewątpliwy fundament, a nowa płyta jest tego najlepszym dowodem.
ARTUR MAĆKOWIAK „Iconic Rapture”
2017, Wet Music
Równą regularnością (oczywiście przy zachowaniu proporcji) pochwalić się może gitarzysta Artur Maćkowiak (choć w kontekście jego nowej płyty, to tytularne przypisywanie mu strunowego instrumentu może być lekkim nadużyciem). Pochodzący z Bydgoszczy muzyk co rok obdarowuje swoich słuchaczy nowymi tytułami. W ubiegłym roku wspólnie z Bartkiem Kapsą znaczyli post-rockowe Tropy. Dwa lata temu znakomite „If it's not real” namieszało w dorocznych podsumowaniach. Wcześniej regularnie ukazywały się solówki Maćkowiaka, naprzemiennie z duetami z Grzegorzem Pleszynskim. W między czasie pojawiły się trzy płyty Innercity Ensemble, którego członkiem jest Maćkowiak. Nie mniej, regularność artysty oscyluje w cyklu corocznym, co przy obecnym przesycie wydawniczym jest zabiegiem co najmniej higienicznym.
„Iconic Rapture” czyli nowe wydawnictwo w katalogu oficyny Wet Music jest rozwinięciem formuły zainicjowanej na poprzedniej solowej płycie Maćkowiaka „If it's not real”, z jeszcze wyraźniejszym przesunięciem zawartości muzycznej w stronę brzmień syntetycznych. Zdradza to już świetna okładka płyty autorstwa Adama Kruka. Głównym elementem strukturalnym „Iconic Rapture” jest pętla. Nie mamy jednak do czynienia z kolejną emanacją tak wspaniale przeszczepionego na rodzimy grunt amerykańskiego minimalizmu. Proste, choć melodyjne gitarowe frazy, oraz meandrujące syntezatorowe plamy, powtarzają swe cykle tworząc psychedeliczny spektakl, o wyraźnie transowym nerwie. Mięsiste i intensywne brzmienia klawiszy kreują zaś sugestywne ambientowe krajobrazy, które z powodzeniem funkcjonowałyby jako samodzielne byty. Na bazie tych syntezatorowych zewów, charakterystycznych melodii, ciepłych brzmień klawiszy i instrumentów akustycznych (gościnny występ Mazzolla w dwóch kompozycjach) Maćkowiak buduje opowieść, której łagodny liryzm, splata się opiumowym zaczadzeniem, tworząc kuszącą, kalejdoskopową projekcję. Spiętrzone warstwy powtórzeń mają swój finał w okazałych kulminacjach („Game”), częściej jednak rozpływają się w psychedelicznych mirażach, które mogą kojarzyć się z elektroakustycznymi preparacjami X-navi:et.
Każda kolejna płyta Artura Maćkowiaka, jest ewolucją ekspresji artysty. Muzyk konsekwentnie przekracza granicę swoich przyzwyczajeń, zwaną teraz popularnie strefą komfortu. Jego autorskie gesty nie są bynajmniej gwałtowne. Wystarczy na przestrzeni kilku płyt prześledzić sukcesywną ekspansję elektronicznych brzmień, aby zauważyć że nowe elementy w muzyce Maćkowiaka są wprowadzane stopniowo; z namysłem i konsekwencją. Na „Iconic Rapture” novum stanowią autorskie wokalizy. „To moje pierwsze doświadczenie wokalne. Pomysł narodził się podczas miksowania tego materiału. Czegoś mi w tych utworach ciągle brakowało, żadne dodatkowe dźwięki mnie nie satysfakcjonowały dlatego postanowiłem użyć swojego głosu. Na zasadzie eksperymentu. Teksty powstały w danej chwili. Zapisałem tekst, który mi właśnie przyszedł do głowy na instrukcji obsługi mikrofonu, bo akurat miałem pod ręką, potem podłączyłem mikrofon i to nagrałem. Zatem bardziej okoliczności mnie do tego skłoniły, niż była to świadoma decyzja” - zwierza się Maćkowiak. Wokalny coming out„Zostań do jutra” to w zasadzie credo przyświecające tej nowej dla bydgoszczanina formie ekspresji. Wersy; „Zostaw co małe, spojrzyj ciut dalej, zacznij się nie bać, spróbuj zaśpiewać” niesione są przez szorstki i niski gardłowy śpiew, przypominający nieco buddyjskie mantry deklamowane, przez tybetańskich mnichów. „Taniec zgubionego dźwięku” to z kolei posągowa melorecytacja, opatulona w piękne solo klarnetu Mazzolla.
Mimo, że od czasu rozbratu z Something Like Elvis i Potty Umbrella, Artur Maćkowiak, działa na zasadzie wolnego elektronu, to w jego muzyce co raz wyraźniej można odczytać wpływy jakie na jego twórczość wywiera obcowanie z prężną scena bydgosko-toruńską. „Prawdopodobnie sobie tego do końca nie uświadamiam, ale na pewno inni muzycy, zwłaszcza Ci z którymi mam przyjemność grać w innych projektach, mnie inspirują i mają wpływ na to jak się rozwijam jako muzyk. Trudno nie ulegać charyzmie chłopaków z Innercity Ensemble, bo to są bardzo mocne osobowości i świetni muzycy” - stwierdza Artur. „Iconic Rapture” znajdzie zatem z pewnością posłuch wśród fanów Starej Rzeki, bo choć nie ma tu długich linearnych solówek, czy gitarowych blastów to połączenie elementów syntetycznych i akustycznych, słabość do transowej motoryki, odrealniony nastrój, czy psychedeliczna poetyka jest nad wyraz zbieżne z artykulacją Kuby Ziołka. Z kolei operowanie syntezatorowymi plamami i kreowanie przestrzeni jest tożsame z eksperymentami Rafała Iwańskiego ze wspomnianego wyżej X-navi:et.
Regularność i twórcza ewolucja zamazują nieco refleksję nad przeskokiem jaki nastąpił w muzyce Maćkowiaka na przestrzeni zaledwie kilku lat. Warto sięgnąć do pierwszej solowej płyty „Take Away” aby uświadomić sobie tę rewolucję. Nie można również zapomnieć, że bydgoszczanin, który nie jest wciąż najbardziej rozpoznawalną postacią rodzimej sceny niezależnej, od 20 lat (debiut Something Like Elvis) stanowi tej sceny niewątpliwy fundament, a nowa płyta jest tego najlepszym dowodem.
ARTUR MAĆKOWIAK „Iconic Rapture”
2017, Wet Music