Pokusa i groza. Tajemnica surowego piękna i zaduma nad nieokiełznaną przestrzenią.
Mistyczna aura gór i ich niezwykły magnetyzm, od wieków przyciągały do siebie, równie nieokiełznane charaktery. Nic dziwnego, że artyści ukochali sobie góry, odnajdując w ich naturze pokrewną duszę. Mistyczna aura i bezkresne krajobrazy, okazały się skarbnicą inspiracji dla całej rzeszy poetów, malarzy, czy muzyków. Wśród nich znaleźli się również tacy, których dotychczasowa twórczość wpisywała się w tkankę miejską, z całą jej frenetyczną ruchliwością, i zrytmizowaną strukturą, zaklętą w repetycji codziennych rytuałów.
Tym razem, nastrojowy i mroczny woal górskiej melancholii uwiódł Maxa Loderbauer'a i Jacka Sienkiewicza, artystów tkwiących korzeniami w kulturze techno i realizujących się w rozległych ramach muzyki elektronicznej i eksperymentalnej. Obaj, jawnie przyznający się do górskich fascynacji producenci, a których dorobku, raczej nie trzeba przedstawiać, nagrali w duecie epkę poświęconą Tatrom i Alpom. W dwóch kompozycjach "Ridges" do głosu dochodzi nie tylko inspiracja surowym krajobrazem i jego mistyczną aurą, ale również folklorem ziem górskich.
Na pewno, na myśl o górach, większości z was, przed oczami staje ikoniczny landszaft odległej skalnej panoramy, zanurzonej w gęstwinie złowrogich chmur, pokonujących górskie szlaki dostojnym, leniwym tempem. Widok ten przywołuje również duet Loderbauer - Sienkiewicz w filmowej widokówce towarzyszącej wydawnictwu. Ów hipnotyczny obraz, równie dobrze mógłby być (był?) dla muzyków swoistą partyturą, bowiem podążają w ślad za nim z zadziwiającą konsekwencją. Na "Ridges", dominują rozwlekłe wstęgi analogowych dronów, meandrujące niczym mgliste obłoki, bądź dymne ścieżki z pasterskich ognisk, unoszące się pomiędzy graniami. Jednak, wiodącym wątkiem tej opowieści, są jedyne w swoim rodzaju, góralskie zaśpiewy, wnoszące do dronowej uwertury liryzm nostalgii i mistyczną głębię. To wyskanie, czyli pasterskie nawoływanie, rodzaj białego śpiewu, wybrzmiewającego glissandem, którym komunikują się juhasi wypasający na halach owce. Świetlistość tych zaśpiewów udanie balansuje dolne, cięższe partie tła, a ich oniryczne widmo wywołuje w słuchaczu metafizyczne uniesienie. Powłóczysta materia ambientowej narracji, jest wzbogacona jeszcze jedynie o pojedyncze pluski, grzmoty, ziarniste faktury i subtelne syntezatorowe modulacje. Ów oszczędność środków wyrazu służy twórcom, do jak najwierniejszego oddania atmosfery górskiego uroczyska.
Być może zatem, najbardziej trafnie "Ridges" opisałyby malownicze słowa poetyckiego reportażu Witkacego: "Perć idzie ponad stawem. Patrząc z góry na jego powierzchnię widać przez płytką wodę pobrzeża, dno zawalone kamieniami, świecącymi spod błękitnego przeźrocza jak zatopione odłamy lodu. Dalej ku środkowi cień tajemniczy gęstnieje, aż w końcu przechodzi w mrok nocy, która zdaje się drzemać tam, zatopiona w nieprzejrzanych głębiach. Gładka, równa i miękka jego toń jest tak inną, tak rożną od chropowatego, twardego, najeżonego otoczenia, że nie można się nigdy z tym kontrastem oswoić, nie można bez podziwu i przyjemności przenosić wzroku z jednego zjawiska na drugie."["Na przełęczy"1889]. Z resztą, podążając dalej słowami dramaturga, dostrzec możemy, że sam artysta w owych widokach, doszukuje się znamion muzyczności górskiego krajobrazu "Wrażenie, które się tu odbiera, wywołuje wspomnienie jakiejś muzyki, kołyszącej i budzącej umysł na przemian dwoma różnymi motywami melodii, powtarzającymi się kolejno bez końca..."
"Ridges" to materiał bardzo stonowany i hipnotyczny, a w swym skupieniu nabierający wręcz charakteru pewnej nabożności. Pozostaje nasycony oniryzmem i psychodelią niczym ścieżki dźwiękowe Popol Vuh do filmów Wernera Herzoga. I chociaż Sienkiewicz z Loderbauer'em odnoszą się do transylwańskiego soundtracku z "Nosferatu" (1979), mnie na myśl przychodzi również mistyczna muzyka do "Szklanego serca"(1976).
Raptem dwadzieścia minut kontemplacji "Ridges", rekompensuje nawet kilkuletni (w moim przypadku) rozbrat z górami. Bezgraniczne poczucie piękna, pokorę wobec dostojności i grozy krajobrazu, mistycyzm miejsca, oraz intymność duchowego przeżycia jakie niesie spotkanie z żywiołem - to wszystko, niczym proustowska magdalenka wywołuje lektura "Ridges". Zdumiewające jest, jak posługując się jedynie kilkoma, dość oczywistymi gestami, Sienkiewicz i Loderbauer niezwykle sugestywnie oddali esencję górskiej ikonografii i audiosfery. Dodając do tego znakomitą okładkę, otrzymujemy świadectwo niezwykłej świadomości twórczej, podyktowanej wrażliwością na zmysłowość przyrody.
MAX LODERBAUER & JACEK SIENKIEWICZ "Ridges"
2015, Recognition
Mistyczna aura gór i ich niezwykły magnetyzm, od wieków przyciągały do siebie, równie nieokiełznane charaktery. Nic dziwnego, że artyści ukochali sobie góry, odnajdując w ich naturze pokrewną duszę. Mistyczna aura i bezkresne krajobrazy, okazały się skarbnicą inspiracji dla całej rzeszy poetów, malarzy, czy muzyków. Wśród nich znaleźli się również tacy, których dotychczasowa twórczość wpisywała się w tkankę miejską, z całą jej frenetyczną ruchliwością, i zrytmizowaną strukturą, zaklętą w repetycji codziennych rytuałów.
Tym razem, nastrojowy i mroczny woal górskiej melancholii uwiódł Maxa Loderbauer'a i Jacka Sienkiewicza, artystów tkwiących korzeniami w kulturze techno i realizujących się w rozległych ramach muzyki elektronicznej i eksperymentalnej. Obaj, jawnie przyznający się do górskich fascynacji producenci, a których dorobku, raczej nie trzeba przedstawiać, nagrali w duecie epkę poświęconą Tatrom i Alpom. W dwóch kompozycjach "Ridges" do głosu dochodzi nie tylko inspiracja surowym krajobrazem i jego mistyczną aurą, ale również folklorem ziem górskich.
Na pewno, na myśl o górach, większości z was, przed oczami staje ikoniczny landszaft odległej skalnej panoramy, zanurzonej w gęstwinie złowrogich chmur, pokonujących górskie szlaki dostojnym, leniwym tempem. Widok ten przywołuje również duet Loderbauer - Sienkiewicz w filmowej widokówce towarzyszącej wydawnictwu. Ów hipnotyczny obraz, równie dobrze mógłby być (był?) dla muzyków swoistą partyturą, bowiem podążają w ślad za nim z zadziwiającą konsekwencją. Na "Ridges", dominują rozwlekłe wstęgi analogowych dronów, meandrujące niczym mgliste obłoki, bądź dymne ścieżki z pasterskich ognisk, unoszące się pomiędzy graniami. Jednak, wiodącym wątkiem tej opowieści, są jedyne w swoim rodzaju, góralskie zaśpiewy, wnoszące do dronowej uwertury liryzm nostalgii i mistyczną głębię. To wyskanie, czyli pasterskie nawoływanie, rodzaj białego śpiewu, wybrzmiewającego glissandem, którym komunikują się juhasi wypasający na halach owce. Świetlistość tych zaśpiewów udanie balansuje dolne, cięższe partie tła, a ich oniryczne widmo wywołuje w słuchaczu metafizyczne uniesienie. Powłóczysta materia ambientowej narracji, jest wzbogacona jeszcze jedynie o pojedyncze pluski, grzmoty, ziarniste faktury i subtelne syntezatorowe modulacje. Ów oszczędność środków wyrazu służy twórcom, do jak najwierniejszego oddania atmosfery górskiego uroczyska.
Być może zatem, najbardziej trafnie "Ridges" opisałyby malownicze słowa poetyckiego reportażu Witkacego: "Perć idzie ponad stawem. Patrząc z góry na jego powierzchnię widać przez płytką wodę pobrzeża, dno zawalone kamieniami, świecącymi spod błękitnego przeźrocza jak zatopione odłamy lodu. Dalej ku środkowi cień tajemniczy gęstnieje, aż w końcu przechodzi w mrok nocy, która zdaje się drzemać tam, zatopiona w nieprzejrzanych głębiach. Gładka, równa i miękka jego toń jest tak inną, tak rożną od chropowatego, twardego, najeżonego otoczenia, że nie można się nigdy z tym kontrastem oswoić, nie można bez podziwu i przyjemności przenosić wzroku z jednego zjawiska na drugie."["Na przełęczy"1889]. Z resztą, podążając dalej słowami dramaturga, dostrzec możemy, że sam artysta w owych widokach, doszukuje się znamion muzyczności górskiego krajobrazu "Wrażenie, które się tu odbiera, wywołuje wspomnienie jakiejś muzyki, kołyszącej i budzącej umysł na przemian dwoma różnymi motywami melodii, powtarzającymi się kolejno bez końca..."
"Ridges" to materiał bardzo stonowany i hipnotyczny, a w swym skupieniu nabierający wręcz charakteru pewnej nabożności. Pozostaje nasycony oniryzmem i psychodelią niczym ścieżki dźwiękowe Popol Vuh do filmów Wernera Herzoga. I chociaż Sienkiewicz z Loderbauer'em odnoszą się do transylwańskiego soundtracku z "Nosferatu" (1979), mnie na myśl przychodzi również mistyczna muzyka do "Szklanego serca"(1976).
Raptem dwadzieścia minut kontemplacji "Ridges", rekompensuje nawet kilkuletni (w moim przypadku) rozbrat z górami. Bezgraniczne poczucie piękna, pokorę wobec dostojności i grozy krajobrazu, mistycyzm miejsca, oraz intymność duchowego przeżycia jakie niesie spotkanie z żywiołem - to wszystko, niczym proustowska magdalenka wywołuje lektura "Ridges". Zdumiewające jest, jak posługując się jedynie kilkoma, dość oczywistymi gestami, Sienkiewicz i Loderbauer niezwykle sugestywnie oddali esencję górskiej ikonografii i audiosfery. Dodając do tego znakomitą okładkę, otrzymujemy świadectwo niezwykłej świadomości twórczej, podyktowanej wrażliwością na zmysłowość przyrody.
MAX LODERBAUER & JACEK SIENKIEWICZ "Ridges"
2015, Recognition