Na początek fakty.
Jest hajp - na dwa tygodnie przed premierą wytwórnia Thin Man Records poinformowała, że po przeliczeniu wszystkich zamówień na nową płytę UL/KR okazało się, że cały nakład wyprzedał się na pniu! Choć nieznana jest zwykłym śmiertelników pula, to wydawnictwo zdradziło tylko tyle, że jest to nakład czterocyfrowy. Zapadła więc męska decyzja o tłoczeniu nakładu drugiego. Ponadto patronat medialny nad płytą objęły grube ryby jak na tak niszowe wydawnictwo; Trójka i TVN. To wszystko obrazuje z jak wielkimi oczekiwaniami wypatrywany jest drugi album gorzowian. A poprzeczka przecież została postawiona bardzo wysoko po ubiegłorocznym Ul/Kr który przez wielu recenzentów i słuchaczy został okrzyknięty najważniejszym debiutem polskiej fonografii ostatnich lat.
Jest więcej - W porównaniu do niezwykle krótkiej długości debiutanckiego albumu (22 minuty), Ament jest o 6 minut i dwa utwory dłuższy. Promujący album w sieci kawałek Anonim jest zaś najdłuższym w oficjalnej dyskografii UL/KR (4.37). Proporcjonalnie do debiutu jest również więcej słów, a co za tym idzie i piosenek w stosunku 6:7 dla Ament. Więcej jest również szybszych temp i "tanecznych" quasi klubowych klimatów.
Jest mniej - drugi album nie jest tak nasycony charakterystycznymi mocami, które stanowiły o sile debiutu UL/KR. Amentowi ubywa przede wszystkim na psychodelii, charyzmie, napięciu i chwytanych dotąd w mig tekstach. Ubywa również kulminacji, które wynosiły takie kawałki jak Tuż nad głowami, czy Ruiny na rzadko spotykane na polskiej scenie wyżyny ekspresji zarówno muzycznej jak i tekstowej.
Po tak charyzmatycznym i skondensowanym debiucie, jakim był ubiegłoroczny album Błażeja Króla i Maurycego Kiebzaka-Górskiego, szalenie trudno myśleć o podbiciu stawki lub choćby o próbie zdyskontowania sukcesu. Trudno będzie również uniknąć porównań do tak błyskotliwej i niełatwej do zaszufladkowania płyty.
Tym razem pozbawieni jesteśmy (choć to tylko 28 minut) głodu kolejnych odsłuchań. Mało tego, te niespełna półgodziny momentami zdaje się nieznośnie wydłużać. W czym więc tkwi różnica pomiędzy tymi albumami.
Przede wszystkim nowy materiał jest odczarowany z psychodelicznej gęstwiny brzmień i tekstów, a hipnotyczna atmosfera rozpływa się za sprawą przewidywalności kompozycji. Odnoszę również wrażenie jakby Ament był materiałem bardziej uładzonym i przystępnym, by nie użyć określenia radosnym. Brak na nim charakterystycznego mroku i dekadencji, które budowały całą atmosferę debiutu. Co prawda w warstwie instrumentalnej niewiele uległo zmianie, ale wyraźnie brakuje tutaj iskry bożej, która napełniła by Ament duszą.
Niewątpliwie imponuje mi jednak odwaga i swoista bezczelność zespołu, która objawia się w szczególny sposób, bo w bardzo krótkich utworach. Ich lapidarne wypowiedzi zawierają samą esencję, bez niepotrzebnego rozwadniania. Ten świetny i w pełni świadomy zabieg wypada lepiej niż granie pod publiczkę zwrotek i refrenów, choć początkowo trudno jest zmienić swe słuchowe nawyki i oswoić się z nierzadko bezceremonialnymi i brutalnymi zakończeniami. Takie łamanie schematów i oferowanie słuchaczom czystego konkretu, bez niepotrzebnej nadbudowy, jest w mojej wiedzy zjawiskiem bezprecedensowym nie tylko dla muzyki polskiej. Jeśli zaś komuś jest za krótko, może nastawić te same utwory dwa razy z rzędu. Uzyskany efekt repetycji będzie typowy dla miażdżącej części muzyki popularnej.
Po kilkukrotnym przesłuchaniu Ament nie jestem rozczarowany, ale daleko mi do zachwytu z jakim od pierwszych taktów przyjąłem debiut. I choć pierwsza płyta działała jak w pełni uzależniający narkotyk, a Ament zaledwie jak suplement diety, to polskiej muzyce potrzeba takiej oryginalności i bezkompromisowości jaką reprezentują Król i Górski, którzy nie oglądając się na obowiązujące światowe trendy sami je kreują. Ament!
UL/KR - Ament