Właśnie ukazał się nowy album ubóstwianego i wynoszonego w Polsce pod niebiosa Simona Greena szerzej znanego jako Bonobo. Album który sprawi nam przyjemną, ale w pełni przewidywalną porcję muzycznej uciechy.
Paradoks The North Borders polega na tym, że jest to dobra płyta, ale nic więcej nie można już o niej powiedzieć. Przynajmniej nic co nie zostało powiedziane przy poprzednich produkcjach Greena.
Nowy album Bonobo zawiera przede wszystkim muzykę szalenie tymczasowa; łącząca jego dotychczasowe, ograne patenty z aktualnie modnymi trendami tanecznej elektroniki. To wciąż utwory które najlepiej sprawdzą się w kawiarniano-loungeowej atmosferze, ewentualnie w trakcie swobodnego biforka niż w trakcie parkietowych szaleństw. Co prawda Bonobo poruszył swoje numery z fundamentów downtempo w bardziej ruchliwe klimaty UK Garage i bass music, ale tak jak dotychczas pozostają one w rytmach przeznaczonych do kiwania biodrami niż do tanecznych ekstaz.
Po przesłuchaniu The North Borders pozostaje nam wciąż ten sam dobrze znany wizerunek solidnego rzemieślnika, perfekcyjnie spajającego ciepłą chilloutową elektronikę z jazzującymi żywymi instrumentami, którą tym razem postanowił sprzedać w nieco innym opakowaniu. Nadal kochamy się w jego acidjazzowym, klimatycznym plumkaniu, które kapitalnie wypada zwłaszcza w trakcie występów na żywo w pełnym orkiestrowym składzie (vide Tauron Nowa Muzyka 2010). Możemy również tradycyjnie liczyć na świetny dobór wokalistów (wcale nie na czele z Erykah Badu), którzy jednak podtrzymują muzyczne status quo Brytyjczyka.
Jestem w stanie po raz kolejny łyknąć poddanego delikatnemu liftingowi Bonobo, bo najzwyczajniej w świecie jego muzyka sprawia mi czystą, niezobowiązującą przyjemność i świetnie mnie relaksuje. To doskonałej klasy galanteria muzyczna, której słuchanie momentami wprawia w zachwyt, ale jest niczym więcej jak tylko pięknym dodatkiem.
BONOBO - The North Borders
Ninja Tune 2013
Ninja Tune 2013