W środku ubiegłorocznego gorącego lata w Pałacu w Ostromecku odbyła się trzydniowa sesja Innercity Ensemble. Wzięło w niej udział siedmiu doświadczonych muzyków (Kuba Ziołek, Artur Maćkowiak, Radek Dziubek, Wojtek Jachna, Rafał Iwański, Rafał Kołacki i Tomasz Popowski), na co dzień reprezentujących projekty, które od lat są kreatywnymi lokomotywami polskiej sceny niezależnej m.in.: Alameda 3, Blimp, Contemporary Noise Sextet, Dwutysięczny, Ed Wood, Hati, Kapital, Mammoth Ulthana, Potty Umbrella, Sing Sing Penelope, Something Like Elvis, Stara Rzeka, T'ien Lai, X-NaVi:et.
Pozostaje kwestią drugorzędną czy to słoneczna pora roku sprzyjająca swobodnemu dialogowi twórczemu, czy też barokowe wnętrza ostromeckiego pałacu wpłynęły na rozmach artystyczny muzyków, faktem jest że Innercity Ensemble nagrali płytę wszechstronną, harmonijną i dynamiczną, przebogatą w instrumentarium, jak i w odniesienia stylistyczne.
Pozostaje kwestią drugorzędną czy to słoneczna pora roku sprzyjająca swobodnemu dialogowi twórczemu, czy też barokowe wnętrza ostromeckiego pałacu wpłynęły na rozmach artystyczny muzyków, faktem jest że Innercity Ensemble nagrali płytę wszechstronną, harmonijną i dynamiczną, przebogatą w instrumentarium, jak i w odniesienia stylistyczne.
Po mimo świadomości potencjału twórczego jakim dysponuje każdy z członków tego barwnego kolektywu udało im się zaskoczyć mnie, nawet wielokrotnie.
1. Spójność - Nagrać w trzy dni materiał oparty jedynie na kompozycyjnych szkicach i rozbudowany muzyczną improwizacją nie popadając przy tym w pozbawione treści i emocji puste przebiegi, dźwiękowe mielizny, powtarzalność, czy ucieczkę w schematy to nie lada wyczyn. Tak udana próba może cechować jedynie doświadczonych instrumentalistów, świadomych słabości i atutów improwizowanych kompozycji. Z utworów drugiej płyty Innercity Ensemble uderza koherentna wizja, logiczna dramaturgia i muzyczna czujność, których dowodem jest choćby śladowa ilość wyciszeń. Kolejne numery mają wyraźnie zaznaczony początek i koniec nie będąc ciągłym zapisem improwizacji.
2. "Jazzowość" - Tym niefortunnym zwrotem muszę określić największe zaskoczenie jakie spotkało mnie w trakcie słuchania "II". Owo nasycenie jazzową aurą całej płyty Innercity Ensemble wydaje się być o tyle interesujące, że jedynie dwóch członków kolektywu w swoich macierzystych projektach twórczo eksploatuje wspomnianą estetykę. Jednak "Jazzowość" Innercity Ensemble nie wynika jedynie z przeniesienia dętych, melodyjnych fraz Jachny z utworów Sing Sing Penelope, ani z jazz-rock'owego nerwu gitary Maćkowiaka. Ów jazzowy dryg okazuje się być w dużej mierze zasługą perkusisty Tomasza Popowskiego, oraz najbardziej eksperymentalnego skrzydła ansamblu czyli perkusjonalistów z Hati (Iwański, Kołacki). Popowski z mocą tożsamą z tą eksponowaną w jego głównych projektach (Hokei i Alameda 3) tka intensywne i zagęszczone jazzowe faktury, przypominające siłą rażenia i dynamiką grę Paal'a Nilssen-Love'a. Z kolei artykulacja Kołackiego i Iwańskiego wywiedziona z industrialnej estetyki Hati, z udziałem tego samego instrumentarium przedzierzga się to w orientalne wcielenie spod znaku spirit jazzu.
Często pojawiające się porównania do projektów Roba Mazurka trafiają w sedno wskazując na eklektyczny rozmach kolektywu zakorzeniony we free jazzowej energii, co chyba najlepiej słychać w "White 2" i "Black 2"
3. Dynamika - Rdzeniem stylistycznym "Katahdin", debiutanckiej płyty Innercity Ensemble był ambient. Stanowił majestatyczną przestrzeń będącą punktem wyjścia dla nieśmiałych poczynań muzyków, enklawą prowadzonych nieco po omacku (o czym w następnym punkcie) eksperymentów dźwiękowych. Tym razem amorficzne, statyczne pejzaże, zostały jeśli nie całkowicie zredukowane, to pozbawione funkcji wiodącej na rzecz dopełniającej. "II" oparta jest na motorycznej dynamice pompującej w materiał życiodajne soki. Post rockowa pulsacja występuje tu wymiennie z krautrockowym tętnem, jazzową synkopą, egzotycznymi congami (gościnny udział Witolda Bargiela), czy zwalistym rockowym "nawalaniem".
4. Charyzma - Choć członkom kolektywu nie można odmówić charyzmy zarówno w ich macierzystych formacjach jak i w solowych wypowiedziach to jednak mając w pamięci zachowawczy charakter debiutanckiej płyty, dopiero na II można obserwować ich z w pełni rozwiniętymi skrzydłami muzycznej kreacji i artystycznej odwagi. Jeśli "Katahdin" był wzajemnym badaniem indywidualnych możliwości w kolektywnej współpracy, asekuracyjnym i pełnym obaw o zachowanie proporcji, to na "dwójce" muzycy ucieleśniają się już w pełni zdecydowanym i nieskrępowanym graniem, ukazując cały arsenał swoich instrumentalnych możliwości i kreatywnej wyobraźni. Tryskając twórczym animuszem wznoszą grę zespołową do maksimum zgrania i współbrzmienia, gospodarując świadomie zarówno kompozytorską rozwagą, jak i pełnym dramaturgii muzycznym rozmachem.
5. Brak lidera - Trudno wręcz uwierzyć, że tak zdyscyplinowany i za razem tak okazały materiał mógł powstać bez reżysera, który mocnym autorytarnym głosem nakreśliłby granice ekspresji, oraz oddzielił muzyczne ziarno od plew. Kuba Ziołek w wywiadzie udzielonym Filipowi Kalinowskiemu na łamach The Quietus wspomniał, że realizacja nagrań w tak dużych składach pozbawiona dyrygenta to w większości wypadków oddawanie się woli przypadku, bądź destrukcyjne zapasy osobowości. Innercity Ensemble stanowi wyjątek. Po mimo rozpiętości inspiracji i instrumentarium, oraz chwilami epickiego rozmachu "II", muzycy doskonale panują nad dramaturgią. Z aptekarską dokładnością kreślą proporcję unikając rozimprowizowanych odlotów, samemu cenzurując indywidualne pokusy wybijania się ponad zespół.
3. Dynamika - Rdzeniem stylistycznym "Katahdin", debiutanckiej płyty Innercity Ensemble był ambient. Stanowił majestatyczną przestrzeń będącą punktem wyjścia dla nieśmiałych poczynań muzyków, enklawą prowadzonych nieco po omacku (o czym w następnym punkcie) eksperymentów dźwiękowych. Tym razem amorficzne, statyczne pejzaże, zostały jeśli nie całkowicie zredukowane, to pozbawione funkcji wiodącej na rzecz dopełniającej. "II" oparta jest na motorycznej dynamice pompującej w materiał życiodajne soki. Post rockowa pulsacja występuje tu wymiennie z krautrockowym tętnem, jazzową synkopą, egzotycznymi congami (gościnny udział Witolda Bargiela), czy zwalistym rockowym "nawalaniem".
4. Charyzma - Choć członkom kolektywu nie można odmówić charyzmy zarówno w ich macierzystych formacjach jak i w solowych wypowiedziach to jednak mając w pamięci zachowawczy charakter debiutanckiej płyty, dopiero na II można obserwować ich z w pełni rozwiniętymi skrzydłami muzycznej kreacji i artystycznej odwagi. Jeśli "Katahdin" był wzajemnym badaniem indywidualnych możliwości w kolektywnej współpracy, asekuracyjnym i pełnym obaw o zachowanie proporcji, to na "dwójce" muzycy ucieleśniają się już w pełni zdecydowanym i nieskrępowanym graniem, ukazując cały arsenał swoich instrumentalnych możliwości i kreatywnej wyobraźni. Tryskając twórczym animuszem wznoszą grę zespołową do maksimum zgrania i współbrzmienia, gospodarując świadomie zarówno kompozytorską rozwagą, jak i pełnym dramaturgii muzycznym rozmachem.
5. Brak lidera - Trudno wręcz uwierzyć, że tak zdyscyplinowany i za razem tak okazały materiał mógł powstać bez reżysera, który mocnym autorytarnym głosem nakreśliłby granice ekspresji, oraz oddzielił muzyczne ziarno od plew. Kuba Ziołek w wywiadzie udzielonym Filipowi Kalinowskiemu na łamach The Quietus wspomniał, że realizacja nagrań w tak dużych składach pozbawiona dyrygenta to w większości wypadków oddawanie się woli przypadku, bądź destrukcyjne zapasy osobowości. Innercity Ensemble stanowi wyjątek. Po mimo rozpiętości inspiracji i instrumentarium, oraz chwilami epickiego rozmachu "II", muzycy doskonale panują nad dramaturgią. Z aptekarską dokładnością kreślą proporcję unikając rozimprowizowanych odlotów, samemu cenzurując indywidualne pokusy wybijania się ponad zespół.
6. Demokracja - w tak dużym składzie indywidualistów, pomimo braku lidera rozdzielającego zadania i mającego wizję całości udała się jeszcze jedna niebywała rzecz. Otóż członkowie siedmioosobowego ansamblu tworząc tak zwartą i świetnie skomponowaną całość znaleźli jeszcze miejsce na subtelne wyeksponowanie się z osobna. Ów zabieg kojarzący się z banałem następujących po sobie solówek kolejnych instrumentalistów, w przypadku Innercity Ensemble staje się niewymuszonym muzycznym cytatem, wycinkiem twórczości macierzystych formacji. Nie trudno doszukać się tu fragmentów niemal żywcem przeniesionych z bazowych projektów. I tak Jachna z namaszczeniem - na jakie może sobie pozwolić w ramach Sing Sing Penelope - snuje senne melodyjne frazy. W tle szeleszczą i wibrują perkusjonalia Hati tak charakterystycznie użyte choćby na znakomitej płycie "Wild Temple". Spiętrzone ściany dźwięku uwydatniające momenty kulminacji swój drapieżny charakter biorą z monumentalnych kompozycji Alameda Trio. Elektroniczna pulsacja mogłaby pochodzić z płyt Blimpa, analogowe plamy z Dwutysięcznego, a niektóre gitarowe wątki z kompozycji Contemporary Noise Sextet.
7. Eklektyzm - Szeroki skład to równie szerokie inspiracje, które w przypadku "drugiego albumu" zostały zaprezentowane swobodnie przeplatając się w ramach nawet tych samych kompozycji. I tak chicagowski postrock płynnie przechodzi w krautrock, zawadzając przy tym o egzotyczne i orientalne instrumentacje gitar, fujarek, fletów i perkusjonaliów. Ambient ewoluuje w psychodelię space rocka, a jazzowa melodia przyozdobiona zostaje industrialną ornamentyką.
Innercity Ensemble dokonali rzeczy niebywałej. Powołali do życia siedmiogłową hybrydę, organiczny hub, wspólny organizm obdarzony muzyczną samoświadomością. Reprezentuje on piękno gry kolektywnej pełnej szacunku dla osobistych inwencji i intuicyjnej współpracy. Drugi album tego ansamblu to imponująca suita w intrygujący sposób łącząca przeciwieństwa. Pomimo braku lidera jest spójna i zdyscyplinowana, a jednocześnie pełna stylistycznego rozmachu, artystycznej charyzmy i twórczej demokracji. Oparta na szkicach przeradza się w kontrolowaną improwizację doświadczonych instrumentalistów
Owe przeciwieństwa w sposób symboliczny zostały przedstawione kolorami tego dwupłytowego wydawnictwa (biały i czarny). Jednak mimo takiego symbolicznego podziału muzyka Innercity Ensemble reprezentuje wszystko to co łączy te skrajności a mianowicie wszystkie odcienie szarości.
INNERCITY ENSEMBLE - "II"
2014, Instant Classic