Muzyka elektroniczna wydawana w Polsce (bądź przez polskich artystów za granicą) wciąż rośnie w siłę. Oczywiście wobec ogromu stylistycznych dyscyplin jakie się kryją pod terminem „muzyka elektroniczna”, muszę doprecyzować, że mam na myśli muzykę wydawaną w małych, niezależnych oficynach, często w niewielkich nakładach, bądź jedynie w sieci. To że rodzima myśl elektroniczna i eksperymentalna, oraz jej kulturotwórczy potencjał zdają się być szerzej niedostrzegalne wynika nie tylko z tego że ów progres rozwija się w marginalizowanych przez media niszach, ale również ze względu na rozdrobnienie gatunkowe i stylistyczne utrudniające ukazanie tych oddolnych ruchów jako jedno zjawisko. Zebrałem poniżej jedenaście różnorodnych wydawnictw, które ukazały się na przestrzeni kilku ostatnich tygodni, bądź premiera dopiero przed nimi. Nie każde jest w pełni udane, jednak znajdziecie tu dość szerokie spektrum interesujących poszukiwań na polu muzyki elektronicznej i eksperymentalnej.
PALCOLR „Wróg” / 2017 / Kosmodrone Rec
Muzyka Emila Macherzyńskiego (Palcolor) jest prosta i transparentna. Pozbawiona awangardowego nadęcia, rzewnej melancholii; nieschlebiająca gustom. Kompozycje pochodzące z „Wroga” są jak przeniesione w kapsule czasu i odhibernowane pierwszy raz od lat 90. kiedy to wczesne albumy Boards of Canada wywoływały rumieńce na policzkach, spragnionych nowych dźwięków słuchaczy. Macherzyński zręcznie unika, kontaktu z tym wszystkim co od tego czasu aż do dziś było aktualne w elektronice, jakby sam został zahibernowany przez te trzy dekady, choć wiadomo że Emil aktywnie udzielał się zarówno jako dziennikarz muzyczny, muzyk, wydawca, oraz jako animator, czynnie zaangażowany w funkcjonowanie rodzimej sceny niezależnej. Jak mało kto jest zatem zorientowany we wszystkich muzycznych hajpach ostatnich dekad. Godna podziwu przez to jest jego stylistyczna dyscyplina i nieuleganie pokusie tego co modne i na czasie. Modułowo układane kompozycje „Wroga”, zagęszczają się do gęstych transowych form, unikając jednak typowych patentów klubowej dramaturgii opartej na spiętrzeniach i wyciszeniach. Ikry tym nagraniom nie sposób odmówić; „Prima Tera, czy „Kush Komfort” nie pozostawią waszych nóg obojętnych na taneczne pokusy. Palcolor niemal jak bracia Hartnoll z Orbital, plecie z prostych form hipnotyzujące struktury, oparte na oszczędnych partiach automatów perkusyjnych, łagodnie pełzających liniach basu, oraz wachlarzu rozłożystych analogowych brzmień. Podstawą jest pętla i plama, między którymi autor poszukuje harmonii. W kulturze w której głównym nurtem pozostaje deformacja i reinterpretacja, proste patenty Palcolora powinny widowiskowo odcinać się od tła, tymczasem giną w zgiełku i nawale nowych dźwiękowych bodźców. Być może brak tym utworom nieco przebojowości, bądź charyzmy, ale nie można odmówić im precyzyjnego warsztatu i autorskiej świadomości, pozwalającej stworzyć koherentny i w pełni wiarygodny koncept stylistyczny. Płyta Emila to trudny do uchwycenia fenomen, dla którego kluczem do zrozumienia będzie porzucenie współczesnych przyzwyczajeń do gonienia w muzyce za tym co nowe, dziwne i ekstremalne.
MAZUT „Atlas” / 2018 /BDTA
„Atlas” skrzy elektrycznością i klepie niczym wypity na czczo sześciopak energiksów. Gdy podsumowując ubiegły rok w rodzimej muzyce zasugerowałem jakoby Mazut nie nagrał do tej pory dobrej płyty, nie żartowałem. Jeśli mierzyć bowiem wszystkie wydawnictwa duetu Starzec - Turowski, przez pryzmat najświeższej premiery, to nie sposób potraktować ich inaczej niż demo, czy przedpremierowe wprawki, które równie dobrze mogłyby spoczywać w archiwach na dyskach obu twórców, bez straty dla ludzkości. Krotochwilne zajawki na sekwencer, automat perkusyjny, tekstury i manifesty polityczne raziły dotąd swoją szkicowością. Jeśli chodzi o przepis na muzykę duetu to zmieniło się niewiele. A jednak, zmieniło się wszystko. „Atlas“ jest absolutną petardą trzymającą za gardło od pierwszej do ostatniej minuty. Rządzi tu bezkompromisowość, rozmach, napędzana intensywnym tempem dramaturgia i podszyta chłodem przebojowość, będące wynikiem przecięcia się kilku syntetycznych stylistyk jak ebm, industrial, czy electro. Kostropate struktury, gęste drony, noisowe rezonacje, kwaśne arpeggia, czy gęste linie basu z impetem niesione na ciężkich perkusjonaliach, wybrzmiewają z głośników z zaskakująca lekkością. Jest to zasługą doskonale zniuansowanego brzmienia i niespotykanej dotąd w nagraniach Mazutu selektywność materiału. Pomimo tej krystalicznej wręcz produkcji zespół nie traci nic ze swojego drapieżnego charakteru.
CALINECZKA „Wydatek neutronów podczas pobudzonej wybuchowo kompresji deuter-tryt w układzie cylindrycznym z warstwą o dużej inercji” / 2018 / Szara Reneta
Tytuł tego wydawnictwa ma duży potencjał aby być dłuższy, od opisu jego dźwiękowej zawartości. Statyczny, przeszywający burdon, uchwycony w różnych fazach gęstości. To w zasadzie mógłby być koniec recenzji, gdyby dotykała samej warstwy audio. Ascetyczny charakter nagrania udanie wymyka się jakiejkolwiek ocenie estetycznej. Można oczywiście pozostać przy ściśle fonicznym odbiorze kasety, ale można również dostrzec w tym monotonnym i monochromatycznym snopie dźwięku intrygujacy artystyczny gest. Dron funkcjonuje tu bowiem na zasadzie akuzmatycznej rzeźby, dobitnie wyrażającej prawdę o autonomiczności dźwięku, i jego nieuwikłaniu w semantykę. Ot surowy, elektryczny burdon o nieco chropowatej fakturze, trwa sobie w czasie nie zdradzając nic o sobie i okolicznościach swojego wybrzmiewania. Dodatkowo istotnym elementem kasety Calineczki, czyli Michała Stańczyka, artysty od ponad dekady tworzącego minimalistyczne dronowe obiekty dźwiękowe, jest kontekst nośnika, na który został nagrany materiał. Zwięźle ujmuje to wydawca kasety; Maciej Wirmański z Szarej Renety - „W przypadku duplikacji tak sterylnego materiału jak "Wydatek..." postawiłem się przed nie lada wyzwaniem i kłopotem, bo było to jak dotychczas najbardziej wymagające pod względem produkcji wydawnictwo. Jednolitego szumu kasety w duplikacji naturalnie się nie pozbyłem, niemniej po odsłuchach kontrolnych stwierdzam, że materiał ten jest nieco różny od materiału wyjściowego przesłanego mi przez Calineczkę. Nośnik, ze swą niezmienną naturą i niezmiennym szumem, dodaje to coś od siebie do "Wydatku neutronów...". To coś zdaje się być niedookreślone, niewypowiedziane. W digitalu muzyka ta wybrzmiewa z cyfrowej ciszy; na kasecie wyłania się niepostrzeżenie z właściwości szumowych nośnika”. Pomimo że słuchałem wersji cyfrowej nagrania, moje doświadczenie audialne, podobnie jak doświadczenie Maćka, dalekie było od sterylności. Analogowy, monotonny i rezonujący dźwięk ma bowiem przypadłość adaptowania w swoje wybrzmiewanie wszelkich odgłosów które zdołają wcisnąć się do ucha zza izolowanych słuchawek. Dźwiękowa rzeźba Calineczki chłonie więc wszystkie foniczne zdarzenia i łapczywie je adaptuje. Jeśli zaś wokół siebie nie napotka żadnego, stymuluje mózg do generowania dźwiękowych halucynacji, wywołując symfonię nieistniejących odgłosów. „Wydatek neutronów …” jest absolutnie zjawiskowym doświadczeniem oddziałującym w kontekście konceptualnym i psychofizycznym. Jednocześnie emancypuje się z kontekstu stricte muzycznego, pozwalając na słuchaczowi na przeżycie wielu subiektywnych doznań audialnych. To nie jest nagranie do słuchania, to nagranie o słuchaniu i jego właściwościach.
IFS „Manifold Basketball” / 2018 / Crónica
W przyjaznej polskim artystom dźwiękowym, portugalskiej Crónice (wydawali tu wcześniej Piotr Kurek i Porcje Rosołowe) ukazał się właśnie debiutancki materiał duetu Ifs, za który odpowiedzialni są Mateusz Wysocki (Fischerle, Mech, Bouchons d'Oreilles, Porcje Rosołowe) i Krzysztof (Freeze) Ostrowski (Soundscape Mirror, TransMemories). Elektroniczna improwizacja duetu funkcjonuje w odcięciu od łatwych tropów stylistycznych. Drony, amorficzne tekstury i przestrzenne pogłosy tworzą tu gęstą i chaotyczną materię dźwiękową, uchwyconą w momencie procesu przepoczwarzania się i formowania. Niestety niewiele konkretnego z tego doświadczenia wynika, poza zestawieniem ciekawych barw i odgłosów, z których część (wyeksponowana w mocno przetworzonej formie) pochodzi jak mniemam wprost z koszykarskiego parkietu („De Rham's Style”). Szczęśliwie ów eksperymentalny szkic został przytomnie przycięty do dwudziestu minut.
MECH „Sub-Clouds” / 2018 / Pawlacz Perski
Mamy dopiero początek roku, a w głośnikach już trzecia premiera z udziałem Mateusza Wysockiego. Tym razem w domowych barwach Pawlacza Perskiego ukazała się kaseta duetu Mech, który Wysocki współtworzy z Michałem Wolskim. Współpraca obu artystów układała się dotąd wokół dekonstrukcji minimal dubu. Tym razem mamy do czynienia z jeszcze dalej posuniętą deformacją gatunku, a finalnie właściwie wyjściem poza jego ramy. Na drugi plan schodzi tutaj rytm, wzięty w nawias i ujęty symboliczną pulsacją, bądź ociężale nawracającą pętlą. Cała magia tego wydawnictwa dzieje się w gęstych amorficznych teksturach i w widmowych pogłosach. Te pierwsze nadają strukturze nagrań jakieś osobliwej nieregularności, te drugie zaś tworzą niezwykle absorbującą atmosferę. Jeśli „Sub-Clouds” to dubowe zwierciadło, to tylko takie, które roztrzaskało się się na setki drobnych elementów. Zebrane na nowo utworzyły już zupełnie nową abstrakcyjną i absolutnie zjawiskową narrację.
DOCETISM „Breast and Vulture” / 2018 / Rohs
Kto zaś kocha tradycyjny minimal dub inspirowany legendarnymi dokonaniami spod szyldu Basic Channel (funkcjonującego już nie tylko jako nazwa kolektywu, ale i osobny gatunek muzyczny) koniecznie powinien sięgnąć po nowe nagrania Docetism, solowego projektu Macieja Banasika. „Breast and Vulture” to esencja gatunku, tłuste, zanurzone w pogłosach ridimy, tętniące basy, szumiące tła i wspaniałe, głęboko nasycone brzmienie. Co prawda może nie aż tak zaklinające i perfekcyjne jak rilisy Rhythm & Sound (choć ta jakość jest zarezerwowana chyba jedynie dla oryginału), a przy tym leżące bliżej korzennego grania, ale niezwykle potężne, mięsiste i atmosferyczne. Muzyka Docetism łączy narkotyczną transowość, z melodyjną swobodą i aranżacyjną lekkością. Jej materia jest niezwykle plastyczna i esencjonalna; pulsuje, hipnotyzuje i odpręża. Dodatkowo jest na wskroś przesiąknięta mistycyzmem tak charakterystycznym dla twórczości tego unikającego rozgłosu producenta.
WE WILL FAIL „Schadenfreude EP” / 2018 / Refined Productions
Kubistyczne rozbicie, architektoniczny brutalizm, oraz wagnerowski rozmach zamknięty w czterech aktach elektronicznej miniatury. Epka Aleksandry Grünholz inaugurująca katalog Refined Productions znakomicie wpisuje się aktualne tendencje w elektronice ulokowane wokół chłodnych i nieregularnie zrytmizowanych estetyk. Muzyka producentki orbituje zatem gdzieś na przecięciu noisu i idm, ale przywodzi również na myśl krzykliwość rave i brzmieniowy obskurantyzm industrialu. Podobnie jak w nagraniach kolektywu Intruder Alert na pierwszy plan wychodzi surowość brzmień i chropowatość form, które autorka piętrzy z chłodną, geometryczną precyzją. Dwie autorskie kompozycje, wraz z remiksami to hymn dla formy i jej witalności.
N K L O W - The Magnificent Arms Of Skingod / 2018 / Intruder Alert
Jeśli zaś już wspomniałem o estetyce bliskiej poczynaniom kolektywu Intruder Alert, to chętnie wspomnę również o nadchodzącej premierze w rozrastającym się spektakularnie katalogu tej oficyny. Album N K L OW „The Magnificent Arms Of Skingod” to esencja muzycznych poczynań kolektywu, który w sposób absolutnie bezkompromisowy dokonuje artystycznego zamachu na stereotyp postrzegania muzyki / kultury klubowej, jako miejsca łatwej rozrywki i hedonistycznych uciech. Repertuar labelu wypełniają zatem dźwięki zimne, obskurne o industrialnych i noisowych proweniencjach, często łączonych z twardą, wyrazistą rytmiką daleko odbiegającą od klubowego metrum 4/4. W przypadku projektu N K L O W większy nacisk położony został na hałaśliwe, tekstury, harshowe przestery, dronowe pomruki i zgiełkliwą atmosferę. Gdzieniegdzie majaczą spod warstw szumu pojedyncze uderzenia, zgrzytliwe zewy, czy widmowe plamy, choć jest to zaledwie szept w tym pełnym rozmachu zgiełku. Istotne jest również gra nastrojem i dramaturgia oparta na przechodzeniu między wyciszonymi fragmentami, a kolejnymi wzbierającymi falami. Sztuka krępowania bondage, której wycinek widzimy na okładce wydawnictwa, podobnie jak muzyka na nim zawarta jest obietnicą bólu i przyjemności, oraz wszystkiego co się wiąże z ich euforyczną koegzystencją
MOTHERTAPE / RADIO NOISE DUO „Split” / 2018 / Antenna Non Grata
Drugie wydawnictwo z katalogu Antenna Non Grata to split dwóch duetów. Pierwszy, Mothertape to projekt współzałożycieli Plaży Zachodniej (Marka Kasprzaka i Maćka Jaciuka), drugi to Radio Noise Duo założony przez twórców Antenny; Tomasza Misiaka i Marcina Olejniczaka. Koncepcja ich wydawnictwa zakłada dźwiękowe poszukiwania skupione wokół fal radiowych, radioodbiorników i radionadajników. Programowo zatem w repertuarze niniejszego splitu usłyszymy liczne szumy, trzaski, sprzężenia, radiowe interferencje, czy fragmenty audycji. Jednak formuła labelu pozostawia pełną dowolność w interpretacji wiodącej koncepcji, z czego ochoczo korzysta duet Mothertape. Ich kompozycja jest ambientową impresją, bliską tego co możemy usłyszeć w repertuarze Plaży Zachodniej. Część dźwięków, sampli, czy tekstur z których korzystają kołobrzeżanie jest zaczerpnięta z ich wcześniejszych nagrań. Mamy w końcu (w obu przypadkach) do czynienia z zapisem koncertu. Kasprzak i Jaciuk prezentują słuchaczom napędzaną podskórnym pulsem i wypełnioną intrygującymi teksturami mroczną suitę, w której radiowa materia jest w zasadzie jedynie dodatkiem. Druga część splitu w wykonaniu Radio Noise Duo, jak przystało na twórców Antenna Non Grata w pełni wpisuje się w koncept kuratorski przedsięwzięcia. Duet eksploruje fale eteru w poszukiwaniu szumów, interferencyjnych pisków, ziarnistych tekstur, piętrząc je w ściany hałasu, a przy okazji napotykając na radiowej skali widmowe odgłosy radiowych audycji, brzmiące niczym przekaz z zaświatów. Choć wydaje się, że możliwości ekspresji są tu mocno ograniczone przez specyficzną materię dźwiękową, to jednak udaje się RND zbudować ciekawą i intensywną dramaturgię. Eksperyment z formą jest zatem podporządkowany wewnętrznej narracji, której okazałą kulminacją możemy zachwycać się w finale radiowego performansu. Dodatkowym atutem jest znakomita szafa graficzna autorstwa Diany Lisieckiej, będąca kontynuacją graficznego konceptu zaprezentowanego na inaugurującej działalność wydawnictwa kompilacji.
WSZYSTKO „Muzyka nie ma sensu” / 2018 / enjoy life
Dekonstrukcja muzyki elektronicznej, okraszona dwuznaczną semantyką tytułów i tekstów to już rozpoznawalny krój twórczości Mikołaja Tkacza. Muzyka tego producenta który, chętnie to przyznam, nie przestaje mnie ostatnio zaskakiwać, to już kategoria indywidualna, do opisania której trzeba by wymyślać nowe terminy i gatunki, bo nie sposób scharakteryzować ją poprzez porównania do tego co było. WSZYSTKO robi nieprawdopodobne postępy jako projektant zupełnie unikalnej elektronicznej ekspresji. Wnikliwie bada granice gatunkowych horyzontów, coraz śmielej je przekraczając. Wydany w barwach enjoy life materiał, to kolejna tegoroczna propozycja (obok opisanych tutaj), która ukazuje gigantyczny wręcz potencjał rodzimej elektroniki, skrywany w małych zjawiskowych, a często marginalizowanych przez recenzentów labelach (jeśli gdzieś mamy poszerzać granice dźwiękowej wyobraźni to tylko tam). „Muzyka nie ma sensu” to frenetyczne, glitchowe struktury, poszatkowane synkopującymi rytmami, których zdeformowane brzmienie zdaje się tłumić ich dynamiczny / taneczny potencjał. Sciera się tutaj wyszukana konstrukcja rytmiczna z prymitywizmem dźwiękowym. Partie perkusjonaliów potykają się o siebie, a dolne, basowe pasma ledwo przeciskają się przez przesterowaną całość. Autor z upodobaniem sięga po „fabryczne” próbki dźwiękowe i posługuje się rewersem, przez co materiał, który został oparty głównie na koślawych sekwencjach rytmicznych jeszcze mocniej emanuje gorączkowym rozedrganiem. Użycie wokali (oraz ich treść), przepuszczonych przez syntezator mowy, nadaje tym kompozycjom pewnego dystansu, chroniącego progresywną muzykę Tkacza, przed nadmierną konceptualizacją; którą de facto wbrew woli autora tutaj czynię („Badam muzykę... badam i badam”, tymczasem „Muzyka nie ma sensu”). Swoją drogą lapidarne teksty (sic!) w muzyce Mikołaja Tkacza, prowadzą z odbiorcą wyrafinowaną grę semantyczną i są w stanie wyrazić głębszą refleksję o istocie muzyki i sztuki niż naukowe elaboraty.
PIOTR POŁOZ „Shameful Hatred” / 2018 / Mik.Musik.!.
Tym razem nie jako Deuce, Tzar Poloz, czy Tsvey, ale solo i pod własnym imieniem i nazwiskiem Piotr Połoz powraca do katalogu Mik.Musik.!. Na „Shameful Hatred” usłyszymy, generyczne, parkietowe techno, być może mało wizjonerskie i o dziwo (w porównaniu z jego innymi muzycznymi wcieleniami) pozbawione nieco charyzmy, ale przemawiające do mnie innymi walorami. W pierwszej kolejności wymieniłbym tu potężne brzmienie i jego przestrzenną architekturę opartą na licznych pogłosach, wymodelowanych partiach basu, oraz niezwykle plastycznej dynamice nagrania. Zjawiskową cechą albumu Połoza jest również subtelne posługiwanie się polimetrią dające wrażenie prowadzenia dwóch równoległych narracji; jednej utrzymanej w wartkim klubowym metrum, drugiej ambientowej, okazale dryfującej w amorficznych plamach. Najbardziej wyraźnym tego przykładem jest otwierająca materiał kompozycja „Honest Misanthropy” gdzie motoryczna rytmika techno nakręca spiralę transowości, podczas gdy syntezatorowe zewy hamują jej dynamikę. Nogi rwą się do tańca, ale na przeszkodzie staje głowa chłonąca posępną materię warstwy melodycznej. Równie subtelnie na „Shameful Hatred” zostają przemycone wątki pochodzące z muzyki afrykańskiej, w postaci zmodyfikowanych plemiennych rytmów, czy unikalnych folkowych instrumentacji („And I Will Always Be Dead”). Brak wizjonerstwa nie zawsze musi być zarzutem, jak w przypadku Piotra Połoza, który w nagrywaniu techno osiągnął status rzemieślnika lokującego swoją wyobraźnie w jakości wykonania i funkcjonalności materiału.