Cztery tytuły zapodziane na przestrzeni ostatniego półrocza, o których warto sobie przypomnieć pod koniec 2017.
JÓZEF, ZOFIA „Chłodna pasywna głowa” / 2017, Ciche Nagrania
W swoich recenzjach jak ognia staram się unikać cytowania informacji prasowych dołączanych do muzycznych wydawnictw. W przypadku „Chłodnej pasywnej głowy” nie mogłem się oprzeć urokowi zarówno samej muzyki, jak i rekomendującego ją tekstu, dlatego w drodze absolutnego wyjątku pozwoliłem sobie przytoczyć go w całości. „Tu Józef. Prowadzę wydawnictwo muzyczne Ciche Nagrania, które jest miejscem dla wolnej, spokojnej i cichej muzyki. Pierwszą pozycją w katalogu,
jest album „Chłodna Pasywna Głowa”. Nagrałem go razem z moją przyjaciółką Zofią. Brzmi trochę jak: szumy z pudełka, podwodne gitary, strach przed lataniem, czarno biały kot, machanie głową bardzo wolne, nic szczególnego”. Ten bezpretensjonalny i pełen uroku opis jest jakże adekwatny do warstwy muzycznej wydawnictwa.
Zofii i Józefa nie znam, nie wiem kim są i czym się zajmują. Mało tego, nie odczuwam potrzeby aby wnikać w ich biogramy, śledzić relacje na muzycznej mapie. Szanuję chęć pozostania na wpół anonimowymi, która w tym przypadku nie jest bynajmniej zasłoną dymną, mającą wzmóc zainteresowanie słuchaczy. Wynika raczej bezpośrednio z intymnego charakteru muzyki duetu, nagranej z myślą o kameralnym gronie odbiorców. Z niekłamaną sympatią ulegam tej bezpretensjonalnej idei, z całym jej niewymuszonym, nastrojowym anturażem.
„Chłodna pasywna głowa” to gitarowa inkarnacja kulinarnego ruchu / pojęcia slow food. Muzyka spokojna i nieśpieszna. Oszczędna, acz smakowita. Natchniona delikatnym fluidem melancholii i sennej poetyki. Nagrana została przy pomocy gitary i kilku efektów, oraz analogowych instrumentów elektronicznych; obstawiam prymitywny syntezator, generator szumów i automat perkusyjny, choć nie ma tu mowy gwałtowej dynamice. Dominuje narracja bliska definicji ambientu ukutej przez twórcę gatunku Briana Eno; jednostajna, jednorodna, pozbawiona niespodzianek, a przy tym wszystkim waloru rozrywkowego; zlewająca się z otoczeniem. Józef z Zofią generują zatem trochę dronów, amorficzne plamy, rozrzedzone gitarowe pętle, okazjonalnie wzbogacając je o szum morskich fal, warkot silnika czy świergoczące lfo, znakomicie wpasowane w nastrojową całość. Wszystko pozostaje utrzymane w estetyce lo-fi, przykurzone, przytłumione, sprawiające wrażenie amatorskiego nagrania. I choć „Chłodna pasywna głowa” to w stu procentach home recording, to świadomość środków jakie zostały użyte i jakie rezultaty osiągnięte, nie daje podstaw do zarzucania autorom amatorstwa. Tymczasem podczas słuchania miewałem częste i silne skojarzenia z wyciszonymi nagraniami Ewy Braun („Niegogolewskich”) i gitarą Marcina Dymitera, minimalistyczną, smutną i impresyjną. Post rockowa pulsacja „>>>” w mojej pamięci przywoływała z kolei nagrania niemieckiego To Rococo Rot z czasów „The Amateur View”
Muzyka Józefa i Zofii ma właściwości tonizujące, stanowiąc remedium na hałas, chaos i nawałnice bodźców. Pomaga wyciszyć umysł i zachować chłodną pasywną głowę. Z namiętnością, można rozkochać się nawet w czterech dźwiękach gitar zapętlanych w nieskończoność. Skromna, urokliwa, melancholijna, leniwa, dryfująca, minimalistyczna i roztropna lecz przede wszystkim absolutnie pozbawiona jakichkolwiek pretensji. Taka jest ta płyta.
SUJKA „Banitka” / 2017, Trzy Szóstki
Nadzieje rozbudziła Lauda. Podtrzymała Kobieta z Wydm. Mam na myśli nadzieje na pełnoprawne wejście Iwony Król w rolę muzyka. Solowy debiut Sujki pozwala ów oczekiwania zweryfikować.
Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że „Banitka” to nie jest muzyka wyrafinowana, przynajmniej pod względem konstrukcji. Ale nie taki jest też jej zamysł. Jej moc polega raczej na alchemicznej intuicji w doborze dźwięków, które wchodząc ze sobą w reakcję intensywnie oddziaływują na słuchacza. Dzieje się tak za sprawą syntezatorowych plam, powtarzanych w prostych sekwencjach, do których stopniowo dołączają kolejne rozmyte warstwy. Ciepło analogów i szum lo-fi, generują muzykę dryfującą, zamgloną, widmową, ale i urokliwą, choć czasem niepokojącą. Podobnie jak w Laudzie, oraz w Kobiecie z Wydm, tak i u Sujki słyszalne są inspiracje wpływami niemieckiej muzyki elektronicznej. Począwszy od klasyków syntezatorowego koschmische music, aż po wizjonerów click'n'cuts jak Oval, czy Gas. Psychotyczne pętle, pastelowe plamy i osiadający szum nabierają psychotycznego charakteru, w niezwykle dusznych, chwilami może nieco zbyt monotonnych kompozycjach.
Muzyka Iwony Król przypomina zabawę kolorowymi szkiełkami, kiedy to nakładamy na siebie barwne, transparentne kawałki, uzyskując zupełnie nowe odcienie, często dodatkowo rozmyte, tracące kontury i tworzące surrealistyczne, widmowe projekcje. „Banitka” to zaledwie kilka plam nałożonych na siebie, odtwarzanych w powolnych powtórzeniach. Reszta to wyobraźnia; oddziaływanie przenikających się plam i powstających z nich powidoków. Sujka wie jak mieszać składniki, i w jakich proporcjach je ważyć. Brakuje jej nieco wyrafinowania, oraz odciśnięcia mocniejszego indywidualnego śladu na swojej twórczości. Należy jednak zachować póki co rezerwę, bo jak sama twórczyni podkreśla, jej muzyczna przygoda dopiero się zaczyna.
BIONULOR „Furniture Music” / 2017, Shimmering Moods Records
Mieliśmy już wcielenie autorskiej wizji ambientu Briana Eno, zrealizowane przez Józefa i Zofię. Mieliśmy też nawiązania do niemieckich mistrzów glitch ambientu w przypadku Sujki. Teraz zaś Sebastian Banaszczyk aka Bionulor, prezentuje własną interpretację koncepcji muzycznego mebla Erica Satie. Bardziej jednak niż do przeźroczystości muzyki towarzyszącej, która interesowała francuskiego kompozytora, rodzimy producent nawiązuje do twórczości Williama Basinskiego.
„Furniture Music” to dwie długie kompozycje. Precyzując zaś, dwie krótkie pętle, zapętlone do kilkudziesięciu minut, które z biegiem powtórzeń przechodzą proces erozji. W przypadku utworu pierwszego mamy do czynienia z mozolnym przesuwaniem akcentu dynamicznego, z początku zupełnie niezauważalnego, pod koniec zaś wyraźnie odznaczającego się basowym tąpnięciem. W utworze drugim muzyczna pętla stopniowo zamiera, wypierana sukcesywnie przez ciszę.
W muzyce Bionulora kryje się metafora przemijania. To co zaczyna się łagodnie, z każdym kolejnym powtórzeniem nabiera ciężaru i znaczenia, aby później z biegiem czasu zanikać, aż do ostatecznego wybrzmienia. Nie jesteśmy w stanie znaleźć różnicy w krótkim odstępie czasu, ale przy większej cezurze jest ona na tyle wyraźna, że za późno jest aby zapobiec rozpadowi. Owo nieodwracalne widmo końca naszkicowane tu przez Banaszczyka, w zestawieniu z liryczną instrumentacją tych krótkich pętli, opartych (jak przystało na inspiracje Satie'm) na dźwiękach fortepianu sprawia, że „Furniture Music” emanuje przygnębieniem i krańcową melancholią.
„Furniture Music” jest realizacją uderzająco wręcz wtórną, wobec nagrań Basinskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z płytą nad wyraz urokliwą i przejmującą. Przez dłuższy czas, nagranie Banaszczyka towarzyszyło mi przy zasypianiu i w tej roli spisywało się doskonale. Jeśli więc mielibyśmy dosłownie odnieść to wydawnictwo do koncepcji muzyki - mebla, to najbardziej pasującym meblem byłoby łóżko. I w takiej pozycji lekturę tej płyty zalecam.
PSI-ACOUSTIC „Collage” / 2017, Pionierska Records
Na tle wszystkich wyżej wymienionych wydawnictw, kaseta Psi-Acoustic jest bodaj najbardziej różnorodna i najbardziej dynamiczna, choć również i tu nie uświadczymy regularności rytmu, sama zaś rytmika stanowi jedynie dodatek. Może to zaskakiwać o tyle, że Psi-Acoustic to poboczny projekt Kuby Sojki jednego z najbardziej rozpoznawalnych producentów rodzimej sceny techno.
Kolaż ma charakter procesualny, sprawiający wrażenie improwizowanego setu. Sojka, specjalista zarówno od hardware'u, jak i abletonowy guru z biegłością prześlizguje się pomiędzy estetykami. Przepoczwarza materię dźwiękową, demonstrując zarazem swoje wysokie techniczne umiejętności. Jego opowieść rozciąga się gdzieś między kosmicznymi syntezatorowymi pasażami, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować jako alternatywny soundtrack do Blade Runnera, czego najdobitniej dowodzą charakterystyczne vangelisowe pasma klawiszy; zachwycające lejtmotywy „Collage”. Przepasają one obie znajdujące się na kasecie kompozycje, pojawiając się to znikając w ambientowej przestrzeni. Z kolei tam gdzie pojawiają się nieregularnie porozrzucane uderzenia, tam odzywają się echa wczesnych nagrań Autechre.
Jednak największe wrażenie Psi-Acoustic robi kreując przestrzeń. Korzysta z metody ambientowej, operując rozwlekłymi, zanurzonymi w pogłosie plamami, bądź sięga po podskórną dubową pulsację. Proces operowania przestrzenią i przechodzenia między ambientem a dubem zjawiskowo ilustruje kompozycja „Nocturne”.
Statyczna narracja, budowanie atmosfery, szumiące obłoki i mroczny dźwiękowy nieboskłon. Wszystko wymuskane brzmieniowo, miękkie, przestrzenne i hipnotyzujące. Zarejestrowane przez szpulowy magnetofon na taśmie magnetycznej, która mam stała się idealnym nośnikiem dla analogowego instrumentarium Kuby Sojki.
JÓZEF, ZOFIA „Chłodna pasywna głowa” / 2017, Ciche Nagrania
W swoich recenzjach jak ognia staram się unikać cytowania informacji prasowych dołączanych do muzycznych wydawnictw. W przypadku „Chłodnej pasywnej głowy” nie mogłem się oprzeć urokowi zarówno samej muzyki, jak i rekomendującego ją tekstu, dlatego w drodze absolutnego wyjątku pozwoliłem sobie przytoczyć go w całości. „Tu Józef. Prowadzę wydawnictwo muzyczne Ciche Nagrania, które jest miejscem dla wolnej, spokojnej i cichej muzyki. Pierwszą pozycją w katalogu,
jest album „Chłodna Pasywna Głowa”. Nagrałem go razem z moją przyjaciółką Zofią. Brzmi trochę jak: szumy z pudełka, podwodne gitary, strach przed lataniem, czarno biały kot, machanie głową bardzo wolne, nic szczególnego”. Ten bezpretensjonalny i pełen uroku opis jest jakże adekwatny do warstwy muzycznej wydawnictwa.
Zofii i Józefa nie znam, nie wiem kim są i czym się zajmują. Mało tego, nie odczuwam potrzeby aby wnikać w ich biogramy, śledzić relacje na muzycznej mapie. Szanuję chęć pozostania na wpół anonimowymi, która w tym przypadku nie jest bynajmniej zasłoną dymną, mającą wzmóc zainteresowanie słuchaczy. Wynika raczej bezpośrednio z intymnego charakteru muzyki duetu, nagranej z myślą o kameralnym gronie odbiorców. Z niekłamaną sympatią ulegam tej bezpretensjonalnej idei, z całym jej niewymuszonym, nastrojowym anturażem.
„Chłodna pasywna głowa” to gitarowa inkarnacja kulinarnego ruchu / pojęcia slow food. Muzyka spokojna i nieśpieszna. Oszczędna, acz smakowita. Natchniona delikatnym fluidem melancholii i sennej poetyki. Nagrana została przy pomocy gitary i kilku efektów, oraz analogowych instrumentów elektronicznych; obstawiam prymitywny syntezator, generator szumów i automat perkusyjny, choć nie ma tu mowy gwałtowej dynamice. Dominuje narracja bliska definicji ambientu ukutej przez twórcę gatunku Briana Eno; jednostajna, jednorodna, pozbawiona niespodzianek, a przy tym wszystkim waloru rozrywkowego; zlewająca się z otoczeniem. Józef z Zofią generują zatem trochę dronów, amorficzne plamy, rozrzedzone gitarowe pętle, okazjonalnie wzbogacając je o szum morskich fal, warkot silnika czy świergoczące lfo, znakomicie wpasowane w nastrojową całość. Wszystko pozostaje utrzymane w estetyce lo-fi, przykurzone, przytłumione, sprawiające wrażenie amatorskiego nagrania. I choć „Chłodna pasywna głowa” to w stu procentach home recording, to świadomość środków jakie zostały użyte i jakie rezultaty osiągnięte, nie daje podstaw do zarzucania autorom amatorstwa. Tymczasem podczas słuchania miewałem częste i silne skojarzenia z wyciszonymi nagraniami Ewy Braun („Niegogolewskich”) i gitarą Marcina Dymitera, minimalistyczną, smutną i impresyjną. Post rockowa pulsacja „>>>” w mojej pamięci przywoływała z kolei nagrania niemieckiego To Rococo Rot z czasów „The Amateur View”
Muzyka Józefa i Zofii ma właściwości tonizujące, stanowiąc remedium na hałas, chaos i nawałnice bodźców. Pomaga wyciszyć umysł i zachować chłodną pasywną głowę. Z namiętnością, można rozkochać się nawet w czterech dźwiękach gitar zapętlanych w nieskończoność. Skromna, urokliwa, melancholijna, leniwa, dryfująca, minimalistyczna i roztropna lecz przede wszystkim absolutnie pozbawiona jakichkolwiek pretensji. Taka jest ta płyta.
SUJKA „Banitka” / 2017, Trzy Szóstki
Nadzieje rozbudziła Lauda. Podtrzymała Kobieta z Wydm. Mam na myśli nadzieje na pełnoprawne wejście Iwony Król w rolę muzyka. Solowy debiut Sujki pozwala ów oczekiwania zweryfikować.
Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że „Banitka” to nie jest muzyka wyrafinowana, przynajmniej pod względem konstrukcji. Ale nie taki jest też jej zamysł. Jej moc polega raczej na alchemicznej intuicji w doborze dźwięków, które wchodząc ze sobą w reakcję intensywnie oddziaływują na słuchacza. Dzieje się tak za sprawą syntezatorowych plam, powtarzanych w prostych sekwencjach, do których stopniowo dołączają kolejne rozmyte warstwy. Ciepło analogów i szum lo-fi, generują muzykę dryfującą, zamgloną, widmową, ale i urokliwą, choć czasem niepokojącą. Podobnie jak w Laudzie, oraz w Kobiecie z Wydm, tak i u Sujki słyszalne są inspiracje wpływami niemieckiej muzyki elektronicznej. Począwszy od klasyków syntezatorowego koschmische music, aż po wizjonerów click'n'cuts jak Oval, czy Gas. Psychotyczne pętle, pastelowe plamy i osiadający szum nabierają psychotycznego charakteru, w niezwykle dusznych, chwilami może nieco zbyt monotonnych kompozycjach.
Muzyka Iwony Król przypomina zabawę kolorowymi szkiełkami, kiedy to nakładamy na siebie barwne, transparentne kawałki, uzyskując zupełnie nowe odcienie, często dodatkowo rozmyte, tracące kontury i tworzące surrealistyczne, widmowe projekcje. „Banitka” to zaledwie kilka plam nałożonych na siebie, odtwarzanych w powolnych powtórzeniach. Reszta to wyobraźnia; oddziaływanie przenikających się plam i powstających z nich powidoków. Sujka wie jak mieszać składniki, i w jakich proporcjach je ważyć. Brakuje jej nieco wyrafinowania, oraz odciśnięcia mocniejszego indywidualnego śladu na swojej twórczości. Należy jednak zachować póki co rezerwę, bo jak sama twórczyni podkreśla, jej muzyczna przygoda dopiero się zaczyna.
BIONULOR „Furniture Music” / 2017, Shimmering Moods Records
Mieliśmy już wcielenie autorskiej wizji ambientu Briana Eno, zrealizowane przez Józefa i Zofię. Mieliśmy też nawiązania do niemieckich mistrzów glitch ambientu w przypadku Sujki. Teraz zaś Sebastian Banaszczyk aka Bionulor, prezentuje własną interpretację koncepcji muzycznego mebla Erica Satie. Bardziej jednak niż do przeźroczystości muzyki towarzyszącej, która interesowała francuskiego kompozytora, rodzimy producent nawiązuje do twórczości Williama Basinskiego.
„Furniture Music” to dwie długie kompozycje. Precyzując zaś, dwie krótkie pętle, zapętlone do kilkudziesięciu minut, które z biegiem powtórzeń przechodzą proces erozji. W przypadku utworu pierwszego mamy do czynienia z mozolnym przesuwaniem akcentu dynamicznego, z początku zupełnie niezauważalnego, pod koniec zaś wyraźnie odznaczającego się basowym tąpnięciem. W utworze drugim muzyczna pętla stopniowo zamiera, wypierana sukcesywnie przez ciszę.
W muzyce Bionulora kryje się metafora przemijania. To co zaczyna się łagodnie, z każdym kolejnym powtórzeniem nabiera ciężaru i znaczenia, aby później z biegiem czasu zanikać, aż do ostatecznego wybrzmienia. Nie jesteśmy w stanie znaleźć różnicy w krótkim odstępie czasu, ale przy większej cezurze jest ona na tyle wyraźna, że za późno jest aby zapobiec rozpadowi. Owo nieodwracalne widmo końca naszkicowane tu przez Banaszczyka, w zestawieniu z liryczną instrumentacją tych krótkich pętli, opartych (jak przystało na inspiracje Satie'm) na dźwiękach fortepianu sprawia, że „Furniture Music” emanuje przygnębieniem i krańcową melancholią.
„Furniture Music” jest realizacją uderzająco wręcz wtórną, wobec nagrań Basinskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z płytą nad wyraz urokliwą i przejmującą. Przez dłuższy czas, nagranie Banaszczyka towarzyszyło mi przy zasypianiu i w tej roli spisywało się doskonale. Jeśli więc mielibyśmy dosłownie odnieść to wydawnictwo do koncepcji muzyki - mebla, to najbardziej pasującym meblem byłoby łóżko. I w takiej pozycji lekturę tej płyty zalecam.
PSI-ACOUSTIC „Collage” / 2017, Pionierska Records
Na tle wszystkich wyżej wymienionych wydawnictw, kaseta Psi-Acoustic jest bodaj najbardziej różnorodna i najbardziej dynamiczna, choć również i tu nie uświadczymy regularności rytmu, sama zaś rytmika stanowi jedynie dodatek. Może to zaskakiwać o tyle, że Psi-Acoustic to poboczny projekt Kuby Sojki jednego z najbardziej rozpoznawalnych producentów rodzimej sceny techno.
Kolaż ma charakter procesualny, sprawiający wrażenie improwizowanego setu. Sojka, specjalista zarówno od hardware'u, jak i abletonowy guru z biegłością prześlizguje się pomiędzy estetykami. Przepoczwarza materię dźwiękową, demonstrując zarazem swoje wysokie techniczne umiejętności. Jego opowieść rozciąga się gdzieś między kosmicznymi syntezatorowymi pasażami, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować jako alternatywny soundtrack do Blade Runnera, czego najdobitniej dowodzą charakterystyczne vangelisowe pasma klawiszy; zachwycające lejtmotywy „Collage”. Przepasają one obie znajdujące się na kasecie kompozycje, pojawiając się to znikając w ambientowej przestrzeni. Z kolei tam gdzie pojawiają się nieregularnie porozrzucane uderzenia, tam odzywają się echa wczesnych nagrań Autechre.
Jednak największe wrażenie Psi-Acoustic robi kreując przestrzeń. Korzysta z metody ambientowej, operując rozwlekłymi, zanurzonymi w pogłosie plamami, bądź sięga po podskórną dubową pulsację. Proces operowania przestrzenią i przechodzenia między ambientem a dubem zjawiskowo ilustruje kompozycja „Nocturne”.
Statyczna narracja, budowanie atmosfery, szumiące obłoki i mroczny dźwiękowy nieboskłon. Wszystko wymuskane brzmieniowo, miękkie, przestrzenne i hipnotyzujące. Zarejestrowane przez szpulowy magnetofon na taśmie magnetycznej, która mam stała się idealnym nośnikiem dla analogowego instrumentarium Kuby Sojki.