Zaczyna się od pojedynczych basowych blastów, kończy obłąkańczym rejwem. Nowy John Lake pozostawia po sobie dobre wrażenie.
Echa zgiełkliwej „Carcosy” i gargantuicznego „Strange Gods” zdają się powoli milknąć, choć glitch, cyfrowy przester, przekompresowane brzmienie, mocna stopa i zadziorny temperament muzyki wciąż towarzyszą Jankowi Jezioro. Na „#void” kompozycje uległy jednak oczyszczeniu, zaś elementy rytmiczne zostały zniuansowane, co lepiej niż regularna stopa pobudza dynamikę albumu. Lake karmi się cyfrowym dźwiękiem, estetyzuje hałas przeprowadzając na nim liczne modulacje i modyfikacje. Lubuje się w eksponowaniu brzmienia cyfrowych pętli. Stylizuje je i udziwnia. Nie ma w tym jednak nadmiaru, a efekt jest mniej przytłaczający niż we wspomnianych wyżej płytach. W tych działaniach producenta czuć dużą frajdę, choć to muzyka zdecydowanie pogrążona w ciemności. „Efekciarstwo” Lake'a urozmaica materiał i służy budowaniu dynamiki i dramaturgii. Ta ostatnia zawiązuje się stopniowo, jak podczas występu na żywo. Jest to z resztą zgodne z prawdą. Repertuar „#void” został zarejestrowany podczas występów artysty w łódzkiej Galerii Wschodniej, oraz w katowickiej Pracowni Piastowskiej.
Finał nagrania jest zaś spektakularnym rejwem, w trakcie którego miesza się cyberpunkowa zadziorność, zamiłowanie do hałasu z elementami muzyki tanecznej. To puszczenie wodzy emocji, zatracenie w zgiełku wysokich częstotliwości, regularnym bicie, brudnym cyfrowym transie, kwaśnych i mrocznych melodiach.
„#void” to materiał o lżejszym kalibrze niż „Carcosa”, która wyznaczała kierunek muzyki Lake'a przez kilka ostatnich lat. Nagrania stały się bardziej elastyczne, odświeżone. Nie mają pretensji do bycia dziełem sztuki, posiadają jednak przenikliwość i dynamikę wściekłego rave, w którym brudny cyfrowy rozgwar poszukuje dla siebie ujścia na parkiecie. Co prawda prędzej będzie to parkiet galeryjny niż klubowy; bardziej pogo, niż taniec, jednak to niczego nie ujmuje wysokooktanowej muzyce Łukasza Dziedzica.
JOHN LAKE „#void”
2017, Mik.Musik.!. / Galeria Szara
Echa zgiełkliwej „Carcosy” i gargantuicznego „Strange Gods” zdają się powoli milknąć, choć glitch, cyfrowy przester, przekompresowane brzmienie, mocna stopa i zadziorny temperament muzyki wciąż towarzyszą Jankowi Jezioro. Na „#void” kompozycje uległy jednak oczyszczeniu, zaś elementy rytmiczne zostały zniuansowane, co lepiej niż regularna stopa pobudza dynamikę albumu. Lake karmi się cyfrowym dźwiękiem, estetyzuje hałas przeprowadzając na nim liczne modulacje i modyfikacje. Lubuje się w eksponowaniu brzmienia cyfrowych pętli. Stylizuje je i udziwnia. Nie ma w tym jednak nadmiaru, a efekt jest mniej przytłaczający niż we wspomnianych wyżej płytach. W tych działaniach producenta czuć dużą frajdę, choć to muzyka zdecydowanie pogrążona w ciemności. „Efekciarstwo” Lake'a urozmaica materiał i służy budowaniu dynamiki i dramaturgii. Ta ostatnia zawiązuje się stopniowo, jak podczas występu na żywo. Jest to z resztą zgodne z prawdą. Repertuar „#void” został zarejestrowany podczas występów artysty w łódzkiej Galerii Wschodniej, oraz w katowickiej Pracowni Piastowskiej.
Finał nagrania jest zaś spektakularnym rejwem, w trakcie którego miesza się cyberpunkowa zadziorność, zamiłowanie do hałasu z elementami muzyki tanecznej. To puszczenie wodzy emocji, zatracenie w zgiełku wysokich częstotliwości, regularnym bicie, brudnym cyfrowym transie, kwaśnych i mrocznych melodiach.
„#void” to materiał o lżejszym kalibrze niż „Carcosa”, która wyznaczała kierunek muzyki Lake'a przez kilka ostatnich lat. Nagrania stały się bardziej elastyczne, odświeżone. Nie mają pretensji do bycia dziełem sztuki, posiadają jednak przenikliwość i dynamikę wściekłego rave, w którym brudny cyfrowy rozgwar poszukuje dla siebie ujścia na parkiecie. Co prawda prędzej będzie to parkiet galeryjny niż klubowy; bardziej pogo, niż taniec, jednak to niczego nie ujmuje wysokooktanowej muzyce Łukasza Dziedzica.
JOHN LAKE „#void”
2017, Mik.Musik.!. / Galeria Szara