Niemal rok temu Łukasz Marciniak podesłał mi debiutancki materiał swojej formacji Makemake. Po przesłuchaniu nie bardzo przypadł mi do gustu. Gdybym dziś po raz pierwszy natknął się na to nagranie, również by mnie nie przekonało. Na szczęście właśnie dotarła do mnie druga płyta zespołu, która zupełnie zmienia moje spojrzenie na muzykę Rafała Blachy i Łukasza Marciniaka.
Ubiegłoroczny debiut Makemake, wydany na kasecie w toruńskich Złych Literach uwierał mnie swoim garażowym sznytem. Nie dla tego, żebym nie lubił dźwiękowej surowizny, brudu, lo-fi, czy garażowej muzyki gitarowej. Sęk w tym, że „From the earth to the moon” to nie punk, nie noise, ani nawet surf-rock, a elektroakustyczna, gitarowa preparacja. Zraziła mnie przede wszystkim nieporadność autorów w kwestii dobrania odpowiednich akustycznych warunków, do charakteru zaprezentowanego repertuaru. Nie potrafię powiedzieć, czy zaważyła na tym brak świadomości twórców, czy wyobraźni brzmieniowej; może brak funduszy na dobrą realizację, lub niedostateczne umiejętności w zakresie miksowania i nagrywania. Przez to tytułowa podróż z ziemi na księżyc zakończyła się dla mnie jak próba wystrzelenia na orbitę ziemską północnokoreańskiego satelity, czyli chwilę po starcie. Słabe brzmienie wyciągnęło również na wierzch nie do końca przekonującą warstwę formalną. Choć nigdy nie podważyłbym umiejętności posługiwania się gitarą przez Marciniaka i Blachę, to jednak nie udało się ich pomysłów w pełni wyeksponować. Znaleźli się jednak tacy, którzy dość przytomnie ocenili drzemiący w muzykach potencjał, a nawet zasugerowali (przewidując tym samym wypadki) z czyją pomocą zrobić z niego dobry artystyczny użytek.
Tak oto muzycy Makemake trafili pod skrzydła Michała Kupicza, znakomitego i wszechstronnego realizatora nagrań, odpowiedzialnego za brzmienie lwiej części rodzimej alternatywy na przestrzeni ostatnich lat. Nowy materiał został zarejestrowany na dziewięciu mikrofonach porozstawianych w przestronnej sali teatralnej Centrum Kultury Agora we Wrocławiu. Efekt współpracy awansuje zespół do pierwszej ligi eksperymentatorów gitary, na pewno na krajowym podwórku. W porównaniu z debiutem, „Something Between” to album zdecydowanie ciekawszy brzmieniowo. W adekwatny sposób eksponujący arsenał sonorystycznych preparacji jakim posługują się Blacha i Marciniak. Współpraca z Kupiczem pośrednio wpłynęła na rozwinięcie przez Makemake wątków narracyjnych, przez co kompozycje wydają się bardziej złożone i przemyślane fabularnie. Dodatkowo tak podany materiał pozwolił na bazie eksperymentalnych i elektroakustycznych zabiegów wykreować unikalną, eteryczną atmosferę spowijająca „Something Between”, hipnotycznymi zewami, zawiesistymi pogłosami i barwnymi wybrzmieniami.
Makemake mogą pochwalić się zachwycającym repertuarem sonorystycznych figur i brzmieniowych pomysłów wynikających z intensywnej modyfikacji gitarowego instrumentarium. Spektakl zatytułowany „Something Between” rozpoczyna się od przytłoczonej industrialnym ciężarem „Suspirii”, która momentami brzmi jak nagranie z hali maszyn zakładów metalurgicznych. Po chwili jednak do głosu dochodzą wstęgi sfuzzowanych gitarowych dronów („A-bow”) roztaczające, ciężkie, posępne pomruki. Chwile później mamy z kolei gitarę potraktowaną jak instrument perkusyjny („Dry Water”). Towarzyszy jej solo, którego autorstwo można by przypisać Raphaelowi Rogińskiemu. Również w „Visions ” struny są eksploatowane niczym perkusjonalia, a cała kompozycja, razem z „Dinner at Home” najmocniej eksponuje idiom jazzowej improwizacji. Tu z kolei autorstwo można by przypisać Markowi Kądzieli. „Flight ove the rubble” to ponowne głębokie zanurzenie w sonoryzm, na poziomie mikro-dźwięków i szeleszczących faktur. Finał („As I Look Back”) zaś, to jedyny ukłon duetu w stronę ambientowej psychodelii jakiej możemy zakosztować u Ziołka, czy Maćkowiaka, z długimi, rozłożystymi efektami pogłosowymi i widmową aurą.
Makemake mogą pochwalić się zachwycającym repertuarem sonorystycznych figur i brzmieniowych pomysłów wynikających z intensywnej modyfikacji gitarowego instrumentarium. Spektakl zatytułowany „Something Between” rozpoczyna się od przytłoczonej industrialnym ciężarem „Suspirii”, która momentami brzmi jak nagranie z hali maszyn zakładów metalurgicznych. Po chwili jednak do głosu dochodzą wstęgi sfuzzowanych gitarowych dronów („A-bow”) roztaczające, ciężkie, posępne pomruki. Chwile później mamy z kolei gitarę potraktowaną jak instrument perkusyjny („Dry Water”). Towarzyszy jej solo, którego autorstwo można by przypisać Raphaelowi Rogińskiemu. Również w „Visions ” struny są eksploatowane niczym perkusjonalia, a cała kompozycja, razem z „Dinner at Home” najmocniej eksponuje idiom jazzowej improwizacji. Tu z kolei autorstwo można by przypisać Markowi Kądzieli. „Flight ove the rubble” to ponowne głębokie zanurzenie w sonoryzm, na poziomie mikro-dźwięków i szeleszczących faktur. Finał („As I Look Back”) zaś, to jedyny ukłon duetu w stronę ambientowej psychodelii jakiej możemy zakosztować u Ziołka, czy Maćkowiaka, z długimi, rozłożystymi efektami pogłosowymi i widmową aurą.
Choć w nagraniu słychać częste kliki wciskanych efektów gitarowych, to są one dawkowane z umiarem, wpływając raczej na kolorystykę wydobywanych z gitary dźwięków, niż na przestrzeń, tą bowiem zapewnia zastana akustyka teatru. Makemake, w przeciwieństwie do takich eksperymentatorów polskiej preparacji gitarowej, jak choćby opisywani wcześniej na blogu Nowa Ziemia, Artur Maćkowiak, Kuba Ziołek, czy Columbus Duo nie zapętlają fraz, nie budują z nich teł i ambientowych przestrzeni (z wyjątkiem wspomnianego „As I Look Back”). Artykulacja katowickiego duetu korzeniami tkwi w jazzowej improwizacji, pełnej kontrastów, dysonansów i zwrotów akcji. Jeśli jeden z gitarzystów odpowiedzialny jest za fakturę, drugi na bieżąco buduje wątki melodyczne („Dinner at home”). Często zaczynając dwutorowo, w oka mgnieniu potrafią stworzyć zaskakujący tygiel, gwałtownie mieszając wątki w pierwszym planie i uzyskując tym samym udane dramaturgiczne kulminacje („Visions”).
Na „Something Between” warto wygospodarować sobie chwilę wolnego, aby wsłuchać się, prześledzić wątki, skoncentrować na szczegółach, spróbować wyobrazić sobie „jak oni to robią”. Lub po prostu przyjemnie odpłynąć, poddając się nastrojowi, który, adekwatnie do miejsca nagrania, natchniony jest teatralną atmosferą. Możliwości, w jaki sposób potraktujecie płytę Makemake jest kilka. Jeśli poświęcicie jej jednak choćby minimum koncentracji to z pewnością powrócicie do niej wielokrotnie. Tak jak ja, z rosnącym zaciekawieniem, zmierzającym w stronę pełnego zauroczenia.
MAKEMAKE „Something Between”
2017, Zoharum