Z zewnątrz monolit. Wewnątrz; tygiel tętniący życiem.
Nowy materiał Lotto to istna enigma. Posiada kilka stopni wtajemniczenia. Z początku moje wrażenia ulokowałem na konstrukcji "Elite Feline". Dwie długie kompozycje, zaklęte w repetytywnej formie, zagrane w powolnym hipnotycznym tempie wybrzmiewające w transowej pulsacji. Zwarta forma emanuje monumentalną przytłaczającą siłą. I to ona w pierwszej chwili przyciąga uwagę słuchacza. Każde kolejne przesłuchanie pozwala oswoić się z konwencją i z większą uwagą dostrzegać pod jazz rockową skorupą powtórzeń, co raz więcej szczegółów; głębokich pogłosów (duża w tym robota goszczącego w nagraniu Przemysława Jankowiaka), szumów, gitarowych efektów, rezonansów, zmieniającej się palety brzmień (zwłaszcza perkusji Pawła Szpury), gęstych perkusyjnych faktur dzierganych z maszynową konsekwencją.
Najwierniejszy kompozycyjnej i brzmieniowej dyscyplinie jest oczywiście kontrabasista Mike Majkowski, jest to w końcu konwencja bardzo bliska jego solowym poczynaniom. W zasadzie to nawet nie jestem w stanie zorientować się, czy jego udział ograniczony został do jednego czy dwóch uderzeń w strunę na utwór. Wielce prawdopodobne, że w swoim organicznym minimalizmie posunął się do jedynego symbolicznego szarpnięcia, któremu odpowiada uderzenie dobywające się z gitary Rychlickiego. Podobnie nie umiem powiedzieć, czy przeszywający motyw z "Pointing To a Marvel" do złudzenia przypominający harmonijkę ustną, jest właśnie tym instrumentem, czy gitarowym riffem Rychlickiego, który nie takie sztuki potrafi wykreować ze swojego instrumentu.
Rdzeń kompozycji stanowi mechaniczny puls kontrabasu, gitara zaś, równie oszczędna słyszalna jest w pierwszej kolejności za sprawą efektów. Falujących, piętrzących się i rozkurczających w amorficzne plamy. W na tle tej artykulacyjnej i brzmieniowej unifikacji na mistrza ceremonii wyrasta Paweł Szpura. To on przemyca rozmaite perkusyjne konfiguracje pod płaszczykiem jednostajnej motoryki. Jest odpowiedzialny za groove, panuje nad dramaturgią, piętrzy narrację, nadaje utworom temperamentu i idealnie rozładowuje napięcie.
Spotkanie trzech znakomitych instrumentalistów, ze skłonnością do nieokiełznanych improwizacyjnych szarż przybiera na "Elite Feline"postać implozji. Zamknięcie trzech muzycznych temperamentów w szczelną repetytywną formę, jeszcze bardziej pobudziło wyobraźnię twórców. Improwizacja ascetycznych gestów, wzięcie pod lupę detali, śledzenie jak mikroelementy wpływają na dramaturgię, formę i rozwój narracji, jak ich współbrzmienie tworzy potężną całość stało się imponującym muzycznym seansem.
Nowa płyta Lotto potrzebuje klucza. Jest nim cierpliwość. Jest niezbędna aby w dwóch dwudziestominutowych kompozycjach odnaleźć galaktykę dźwięków. Aby w pozornym bezruchu dostrzec nieustannie zmieniające się niuanse. Bez cierpliwości i szacunku dla artystycznej wizji dostrzeżemy jedynie dwa monotonne kloce przelewające się smętnie i nużąco. Tymczasem "Elite Feline" to uczta smakosza. Zasłuchiwanie się w niej, dostrzeganie co raz to nowych wątków; zmian w artykulacji i brzmieniu; wyłapywanie detali, które z niezauważalnych potężnieją do symbolicznych rozmiarów jest doprawdy pasjonujące.
"Elite Feline" jest jak lampka wykwintnego koniaku degustowana bez pośpiechu i z namaszczeniem, aby w pełni uchwycić smakowy i zapachowy bukiet trunku. Obcowanie z tą formą artystycznego wyrafinowania wymaga pewnej muzycznej dojrzałości, osłuchania, umiejętności czerpania estetycznej satysfakcji z uczestnictwa w artystycznym procesie jaki rozgrywa się tuż przed uszami słuchacza. Przy współczesnej tendencji do eklektyzmu i nadmiaru, umiar, dyscyplina i samoograniczenie muzyków Lotto brzmi jeszcze wyraźniej i donioślej.
LOTTO "Elite Feline"
2016, Instant Classic
Nowy materiał Lotto to istna enigma. Posiada kilka stopni wtajemniczenia. Z początku moje wrażenia ulokowałem na konstrukcji "Elite Feline". Dwie długie kompozycje, zaklęte w repetytywnej formie, zagrane w powolnym hipnotycznym tempie wybrzmiewające w transowej pulsacji. Zwarta forma emanuje monumentalną przytłaczającą siłą. I to ona w pierwszej chwili przyciąga uwagę słuchacza. Każde kolejne przesłuchanie pozwala oswoić się z konwencją i z większą uwagą dostrzegać pod jazz rockową skorupą powtórzeń, co raz więcej szczegółów; głębokich pogłosów (duża w tym robota goszczącego w nagraniu Przemysława Jankowiaka), szumów, gitarowych efektów, rezonansów, zmieniającej się palety brzmień (zwłaszcza perkusji Pawła Szpury), gęstych perkusyjnych faktur dzierganych z maszynową konsekwencją.
Najwierniejszy kompozycyjnej i brzmieniowej dyscyplinie jest oczywiście kontrabasista Mike Majkowski, jest to w końcu konwencja bardzo bliska jego solowym poczynaniom. W zasadzie to nawet nie jestem w stanie zorientować się, czy jego udział ograniczony został do jednego czy dwóch uderzeń w strunę na utwór. Wielce prawdopodobne, że w swoim organicznym minimalizmie posunął się do jedynego symbolicznego szarpnięcia, któremu odpowiada uderzenie dobywające się z gitary Rychlickiego. Podobnie nie umiem powiedzieć, czy przeszywający motyw z "Pointing To a Marvel" do złudzenia przypominający harmonijkę ustną, jest właśnie tym instrumentem, czy gitarowym riffem Rychlickiego, który nie takie sztuki potrafi wykreować ze swojego instrumentu.
Rdzeń kompozycji stanowi mechaniczny puls kontrabasu, gitara zaś, równie oszczędna słyszalna jest w pierwszej kolejności za sprawą efektów. Falujących, piętrzących się i rozkurczających w amorficzne plamy. W na tle tej artykulacyjnej i brzmieniowej unifikacji na mistrza ceremonii wyrasta Paweł Szpura. To on przemyca rozmaite perkusyjne konfiguracje pod płaszczykiem jednostajnej motoryki. Jest odpowiedzialny za groove, panuje nad dramaturgią, piętrzy narrację, nadaje utworom temperamentu i idealnie rozładowuje napięcie.
Spotkanie trzech znakomitych instrumentalistów, ze skłonnością do nieokiełznanych improwizacyjnych szarż przybiera na "Elite Feline"postać implozji. Zamknięcie trzech muzycznych temperamentów w szczelną repetytywną formę, jeszcze bardziej pobudziło wyobraźnię twórców. Improwizacja ascetycznych gestów, wzięcie pod lupę detali, śledzenie jak mikroelementy wpływają na dramaturgię, formę i rozwój narracji, jak ich współbrzmienie tworzy potężną całość stało się imponującym muzycznym seansem.
Nowa płyta Lotto potrzebuje klucza. Jest nim cierpliwość. Jest niezbędna aby w dwóch dwudziestominutowych kompozycjach odnaleźć galaktykę dźwięków. Aby w pozornym bezruchu dostrzec nieustannie zmieniające się niuanse. Bez cierpliwości i szacunku dla artystycznej wizji dostrzeżemy jedynie dwa monotonne kloce przelewające się smętnie i nużąco. Tymczasem "Elite Feline" to uczta smakosza. Zasłuchiwanie się w niej, dostrzeganie co raz to nowych wątków; zmian w artykulacji i brzmieniu; wyłapywanie detali, które z niezauważalnych potężnieją do symbolicznych rozmiarów jest doprawdy pasjonujące.
"Elite Feline" jest jak lampka wykwintnego koniaku degustowana bez pośpiechu i z namaszczeniem, aby w pełni uchwycić smakowy i zapachowy bukiet trunku. Obcowanie z tą formą artystycznego wyrafinowania wymaga pewnej muzycznej dojrzałości, osłuchania, umiejętności czerpania estetycznej satysfakcji z uczestnictwa w artystycznym procesie jaki rozgrywa się tuż przed uszami słuchacza. Przy współczesnej tendencji do eklektyzmu i nadmiaru, umiar, dyscyplina i samoograniczenie muzyków Lotto brzmi jeszcze wyraźniej i donioślej.
LOTTO "Elite Feline"
2016, Instant Classic