Foto: Grzegorz Broniatowski |
Bartosz Nowicki: Jaka jest droga muzycznego samouka? Co wpłynęło, na fakt, że kształciłeś się poza szkoła. I na jakim właściwie teraz jesteś etapie tego samokształcenia, bo zdaję sobie sprawę że to proces ciągły.
Olgierd Dokalski: Droga każdego muzyka, nie tylko samouka, powinna opierać się na otwartej głowie i ciągłym uczeniu się od muzyków, z którymi się gra. Ludzie, którzy chcą się czegoś nauczyć nie potrzebują do tego szkoły. Nie jestem zwolennikiem instytucji szkół artystycznych i arbitralnie narzucanych relacji mentorskich. Zacząłem grać na trąbce jak miałem 20 lat. Świadomie wybierałem swoich nauczycieli i miałem szczęście trafić na ludzi, którzy widzieli we mnie coś ciekawego i pomagali mi to rozwijać, a nie urabiali na swoją miarę.
BN: W jakich okolicznościach natrafiłeś na historię Jakuba Buczackiego?
OD: Pewnego wieczoru, to było około 2010 roku, siedziałem sobie wygodnie w fotelu w swoim mieszkaniu i czytałem książkę. Nagle zadzwonił telefon stacjonarny. Ze słuchawki padło pytanie, czy nazywam się Dokalski i czy znam rodzinną historię Stefanii Dokalskiej, z domu Buczackiej.
Stefania Dokalska, druga żona mojego dziadka umarła parę lat przed moim urodzeniem, a mi kojarzyła się jedynie z jej portretem autorstwa Mai Berezowskiej, który wisiał u moich rodziców w salonie. W czasach PRLu o historii rodziny nie można była w domu mówić, a w latach 90tych i późniejszych sytuacja nie uległa zmianie.
Wracając do telefonu, dzwonił do mnie badacz Podlasia Sławomir Hordejuk, który namiary na mnie znalazł w książce telefonicznej. To on zapoznał mnie z historią Buczackich, cytuję jego opracowania we wkładce do płyty.
BN: Powęszyłem trochę w internecie w poszukiwaniu wzmianek o Buczackim i okazało się że nie tylko on pięknie zapisał się w historii Polski. Mam tu na myśli twoją babcię, Panią Stefanię Dokalską.
OD: Tak, rodzina Buczackich była bez wątpienia ciekawa, nie należy zapominać też o Selimie i Janie, czyli synu i wnuku Jakuba, którzy przyłożyli się do pierwszego polskiego wydania Koranu.
"Mirza Tarak" od początku planowany był jako cykl, prawdopodobnie skończy się na dyptyku. Druga część bazować będzie własnie na rodzinnych historiach o Stefanii Buczackiej. Na obecnym etapie nie chcę więcej zdradzać.
A propos losów Stefanii, również w internecie można przeczytać świadectwa dotyczące ratowania Żydów w czasie II Wojny Światowej przez moją babcię. Podobno w latach siedemdziesiątych pojawiła się propozycja rozpoczęcia procedury przyznawania tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, ale Stefania Buczacka odmówiła. O ile mi wiadomo jej decyzja wynikała z wrodzonej skromności, ale też ówczesna rzeczywistość i polityka władz komunistycznych były tej kwestii (żydowskiej) wyjątkowo nieprzychylne.
BN: Nie mam wątpliwości, że wątek rodzinny związany z Buczackim przełożył się na niezwykle intymny charakter płyty?
OD: Niech charakter płyty oceniają odbiorcy - specjalnie nie piszę słuchacze. Na pewno historia Buczackiego jest mi przez rodzinne koneksje bliska, ale historyczne świadectwa były tylko punktem wyjścia do napisania i poprowadzenia mojej własnej opowieści z Jakubem Buczackim jako głównym bohaterem i polską historią w tle. Opowieści pisanej dźwiękiem. Mam do "Mirzy Taraka" bardzo intymny stosunek, tak podchodzę do każdej swojej artystycznej wypowiedzi i nie wyobrażam sobie funkcjonować inaczej.
BN: Dotąd duchowość w twojej muzyce nie była aż tak obecna?
OD: Sprawy ducha są dla mnie ważne. Podobnie jak cielesność, ale ja na tych pojęciach nie budowałbym opozycji.
Nigdy nie starałem się, żeby moja lub moich zespołów muzyka była "uduchowiona". Jeśli słuchacze mają takie odczucia, to dobrze, ale nie miałem takiego zamiaru. Podobnie było przy "Mirzy Taraku", choć akurat ten projekt powstał z potrzeby, by się w tematyce egzystencjalnej wypowiedzieć.
Muzyka czy jakikolwiek tekst, który traktuje o kwestiach duchowych nie musi sam duchowością epatować. Ale jeżeli tak się dzieje, to chyba w procesie powstawania płyty musiało stać się coś ważnego. Dla mnie osobiście się stało, ale to nie ja jestem odbiorcą tej płyty.
BN: W informacji prasowej, która towarzyszy wydawnictwu napisałeś "Trudno wyobrazić sobie, co mógł czuć człowiek, który w obliczu zagrożenia życia musi opuścić swoje rodzinne strony" Nie masz wrażenia, że w kontekście masowego exodusu syryjskich uchodźców zarówno twa wypowiedź, jak i cała płyta nabiera o wiele szerszego znaczenia?
OD: Wydaje mi się że duchową przemianę można przejść równie dobrze w domowym zaciszu czy fotelu kinowym. Nieprzyjazne miejsce i wyjątkowe okoliczności nie są warunkiem koniecznym odbycia duchowej przemiany. Choć taki kontekst może być podatnym gruntem do pewnych stanów i decyzji. Ale Droga, której dotyka i którą opowiada mój album jest metaforyczna.
BN: A propos kina. Dla mnie "Mirza Tarak" wpisuje się w estetykę, którą w odniesieniu do filmu, niezbyt fortunnie nazwałbym "muzyką drogi". Twój pra pra pra dziad odbywa Hadżdż w przełomowym okresie w historii. Jego pielgrzymce towarzyszy przemiana duchowa. A jak przebiegała podróż którą odbyłeś przy nagrywaniu płyty. Czy również Ciebie dotknęła jakaś przemiana związana z zagłębianiem się w rodzinną historię?
OD: Trop kina drogi jest bardzo dobry. Ten gatunek, a w szczególności kino Wima Wendersa, "Zawód Reporter" Michaelangelo Antonioniego czy wreszcie "Rycerz" Lecha Majewskiego to dzieła, które inspirują i z którymi chciałem "Mirzą Tarakiem" wejść w polemikę. "Tom Harris"Stefana Themersona też był ważnym punktem odniesienia. Przy komponowaniu historii na płycie poetyki powyższych i innych filmów i książek się wręcz narzucały.
Kilka lat temu prowadziłem taki międzynarodowy twór nor cold, z Oori Shalevem na perkusji, Zegerem Vandenbussche na sopranie i alcie i Wojtkiem Kwapisińskim na gitarze. To są wspaniali ludzie, którzy jak mało kto potrafią wyrazić muzyką to, co się dzieje w ich wnętrzach. Personalnie i muzycznie w tej konfiguracji wrzało, mam wrażenie, że te emocje udało się przenieść na scenę i płytę nagraną dla Multikulti. Do tamtego albumu mam najbardziej emocjonalny stosunek. nor cold na paru poziomach dotykał tematyki dojrzewania i odpowiedzialności i robił to w momencie, w którym działy się w moim życiu rzeczy ważne. "Mirza Tarak" opowiada o duchowej drodze, ale nie z perspektywy osoby, która tę drogę właśnie przechodzi, ale kogoś kto ma już do niej dystans i refleksje na jej temat. "Mirza" w pewnym sensie robiony był "na chłodno", choć kilkudniowa sesja nagraniowa w kwintecie była bardzo przyjemną muzyczną przygodą.
BN: Większość towarzyszących Ci na płycie muzyków to twoi partnerzy z Warsaw Improvisers Orchestra. Kim jest zatem Gamid Ibadullayev i jak doszło do waszego spotknia?
OD: Z Gamidem znamy się najdłużej z całego składu - w tym roku stuknie tej znajomości sześć czy siedem lat. Poznał nas Wojtek Kwapisiński, z którym Gamid miał duet Gamid Group. Nagrali kilka świetnych płyt. Zdarzyło nam się też parę razy grać w trio i były to na tyle obiecujące spotkania, że po latach, kompletując skład na swój solowy album w pierwszej kolejności odezwałem się właśnie do niego. Gamid to fenomenalny muzyk i malarz, pochodzi z Azerbejdżanu i od paru lat mieszka w Warszawie.
BN: A co z Antoniną Nowacką? Jej unikalna ekspresja jest bardzo wyrazista. Nie bałeś się, że może zdominować odbiór płyty?
OD: Nie. Miałem i mam zaufanie do ludzi, których zaprosiłem do projektu. A koncept dojrzewał we mnie przez parę lat i wchodząc do studia dobrze wiedziałem, co chcę osiągnąć.
BN: Uwielbiam na twojej płycie fakt, że przez cały czas jesteście daleko od dosłowności. Nawet obecność egzotycznych, bliskowschodnich motywów jest przytaczana bardzo subtelnie, bez cepeliady, bez powielania kulturowych klisz. Jak się wam udało uniknąć sztampy "world music"?
OD: Przy "Mirzy" postawiłem sobie za cel, by styl był prosty, bo też temat do łatwych nie należy. Zależało mi na czytelności wypowiedzi. Przy pracy w takim bezkontekstowym medium jak dźwięk może to się wydawać absurdalne, ale ja lubię wyzwania. A formy narracyjne bardzo mnie pociągają, podobnie pracowałem już nad albumem nor cold. Tamta płyta odwoływała się do powieści "Ciepło, Zimno" Adama Zagajewskiego i fragmentów z Apokalipsy Św. Jana i podobnie jak w przypadku mojego debiutu spowijała ją osobista historia.
Na etapie komponowania chciałem uciec od muzycznej dosłowności, ale jednocześnie zakorzenić płytę w muzyce folkowej. Wykonawcy, których zaprosiłem do projektu: Daria Wolicka, Antonina Nowacka, Maciek Rodakowski i Gamid Ibadullayev charakteryzują się dużą muzyczną wrażliwością i bardzo mi pomogli w realizacji tych postanowień. Niebagatelny wpływ na końcowy efekt miało też elektroakustyczne brzmienie wypracowane w postprodukcji, która trwała kilka miesięcy i w której wspierał mnie Michał Kołowacik.
BN: Gdybym miał odnaleźć konwencje najbliższą muzyce zawartej na "Mirza Tarak" sięgnąłbym po spiritual jazz. Przemawia za tym zarówno tradycyjne instrumentarium, mistycyzm tkwiący głęboko w kompozycjach, a także pierwiastek ludowy, który spowija nagrania, słyszalny w szczególności w "Mizoginie". Świadomie chciałeś nawiązać do tej konwencji?
OD: Ładne porównanie. Spuściznę Johna Coltrane'a i jego muzycznych epigonów bardzo cenię. Z tych "spiritualnych" to Marion Brown i jego muzyka są mi szczególnie bliskie. Ale ja przy pracy nad tą płytą nie miałem żadnych muzycznych wzorów. Chciałem, żeby ten materiał był mój, pod względem kompozycji jak i brzmienia.