Płyta roku 2014 wg. raz uchem / raz okiem.
Wielu intensywnych wrażeń przysparza nocny spacer po lesie. Wyostrza zmysły, wyczula na każdy akustyczny detal czający się w leśnym poszyciu i w poruszanych wiatrem konarach drzew. Każdy dźwięk tyleż fascynuje co przeraża, wyzwalając poczucie obecności „obcego”. Budzi grozę przed niewidzialnym a słyszalnym, obecnym a nienamacalnym. „Catalogue des Arbres” Michała Jacaszka jest niczym notatnik sporządzony z takiej leśnej wędrówki, obfitujący detalami, lecz trzymający w tajemnicy źródło ich pochodzenia.Z imponującą wiernością autor przepisuje audiosferę lasu w muzyczną materię, ukazując zarazem jej harmonijność, jak i chaos. Dysponując biblioteką nagrań terenowych, wieloletnim producenckim doświadczeniem, oraz zapraszając do współpracy Kwartludium - zespół, wykonujący klasyczną muzykę współczesną - udało się Jacaszkowi postawić kolejny krok w swojej muzycznej ewolucji, tworząc dzieło onieśmielające kunsztem i wyrafinowaniem. Jest to zarazem album niezwykle wymagający dla słuchacza i determinujący do wielce uważnego słuchania, który prawdopodobnie wystawi na próbę zwolenników dotychczasowej ambientowej twórczości producenta, zyskując zainteresowanie wśród odbiorców nurtów klasycznych.
Główną inspiracją do nagrania „Catalogue des Arbres” był „Katalog ptaków” dwudziestowiecznego francuskiego kompozytora Oliviera Messiaena, którego ornitologiczna pasja zainspirowała do przelania na partyturę ptasich treli. Sam Jacaszek tak charakteryzował jego twórczość w wywiadzie z Pawłem Buczkiem udzielonym jeszcze w grudniu 2011 na łamach PopUp: „To jest bardzo ciekawa postać, troszeczkę zapomniana. Są awangardziści, są tradycjonaliści, a on funkcjonował gdzieś pośrodku. To niesamowicie wszechstronny i płodny kompozytor. Messiaen eksplorował zagadnienie ptasich śpiewów. Niczym ornitolog zapisywał ptasie głosy, a następnie transponował je na fortepian. (…)Do tego dobudowywał harmonie, jako że ptaki zawsze brzmią w kontekście przyrody. Inne odgłosy ptasie, drzewa, woda - to wszystko wydaje dźwięk. I on również odtworzył tę aurę, tzw. pył dźwiękowy, który je otaczał.” . (…)po raz pierwszy doszło do tak radykalnej ich interpretacji, a właściwie do niemal stuprocentowego „renderingu”
Obecność nawiązań i bezpośrednich cytatów transkrypcji Francuza przewija się przez całą płytę Jacaszka mniej lub bardziej widmowymi lapidariami. Tony fortepianu, mimo iż nie stanowią osnowy albumu, stają się motywami najbardziej rozpoznawalnymi i posiadającymi największy ciężar znaczeniowy. Pozostałe klasyczne instrumentarium (skrzypce, klarnet, perkusjonalia, wibrafon) jak i elektroniczne zabiegi oraz field recording zatracają swe kontury, wzajemnie imitując swe odgłosy w organicznej impresji. Proporcje pomiędzy poszczególnymi elementami kompozycji są wyważone z niezwykłą starannością, przez co ich pochodzenie bywa trudne do identyfikacji. Szum liści jawi się jako spreparowany noise, pomruki dronów odbierają tożsamość żywym instrumentom, elektronika imituje odgłosy otoczenia, zaś sonorystyka akustycznego instrumentarium podszywa się pod odgłosy przyrody. Podobną koncepcję dźwiękowego kamuflażu, opartą na zacieraniu granic między materiami syntetycznymi, a naturalnymi odgłosami terenowych rejestracji zaprezentował Emiter na tegorocznej płycie „Air |Field | Feedback” . Jednak to płyta Jacaszka realizuje tą koncepcje niemalże z absolutną precyzją. Tylko bystre i wytrwałe ucho rozpozna źródło dźwięku, dostrzeże jego modulację i rozpozna zabiegi studyjne.
Aby owa mistyfikacja okazała się zabiegiem koherentnym, konieczna była zmiana w podejściu do kompozycji i fabuły albumu. „Jeżeli w tym albumie znalazłoby się za dużo melodii i harmonii, zbyt wiele konkretu, to moja idea znalazłby się w niebezpieczeństwie. Chciałem niejako „nagłośnić” muzykęprzyrody, a więc poruszałem się w obszarze dużych subtelności, których przekroczenie mogłoby „spłoszyć” właściwy odbiór. Chodziło o znalezienie momentu, w którym muzyka jest trochę w domyśle, ukryta, a jednak obecna.” – zwierzał się producent Jakubowi Knerze w czerwcowym wydaniu PopUp. Jacaszek rezygnuje w dużej mierze ze spiętrzeń i kulminacji dźwięku. Dramaturgia jest budowana wertykalnie z mikro wątków, odgłosów, szumów, pojedynczych dźwięków instrumentów i ich pogłosów, zaś zmienności i ruchliwości muzycznej tkanki przypomina mrowisko. „Catalogue des Arbres” jest misternie utkany z detali, które nie tworzą między sobą połączeń w rozleglejsze formy, nabierając w skali utworu impresyjnego wyglądu. Jacaszkowi udaje się sztuka niebywała, jaką jest organizacja dźwięków w układ przypominający enigmatyczną plątaninę fraz i samotnych dźwięków, sugestywnie oddający działanie sił porządkujących naturę. W chaosie odnajduje kunsztowność. Plecie organiczny ornament, pozbawiony centrum i rozproszony w kompozycyjnej entropii. Można doszukiwać się w jego ekspresji elementów charakterystycznych dla jazzowej instrumentacji, jak w utworze „A book of Lake (Roseliere)”, jednak z pewnością bliższa jest ona współczesnym formom muzyki klasycznej, konkretnej, czy elektroakustycznej.
Nawet tak integralna dla nagrań Jacaszka atmosfera sakralności dźwięku i doniosłości muzyki na „Catalogue des Arbres” została stonowana tak, aby uwagę słuchacza skupić na doskonałości koncepcji i realizacji samej muzyki niż na nastrojowych uniesieniach. Tym samym muzyka staje się goła, istniejąca bez wznoszonej dramaturgicznymi patentami emocjonalnej nadbudowy. To niezwykle szczere muzyczne doświadczenie oznacza niezwykłą świadomość własnych intencji twórcy, oraz udaną próbę ukazania muzyki samej w sobie. Być może wiąże się to z faktem, że muzyk po raz pierwszy w swojej karierze porzuca inspiracje kulturą na rzecz natury. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach liturgicznych, przyszedł czas na eksperyment inspirowany głosem przyrody, czyli elementem profanum ucieleśniony dźwiękowymi tajemnicami „śpiewających drzew”.
Są dwa krótkie fragmenty na płycie Jacaszka, które swą zjawiskowością i efemerycznością oddziałują na mnie najmocniej. Pierwszy to moment „lirycznego westchnienia”, łagodnego uniesienie i wybrzmienia instrumentów w miniaturowej orkiestracji, około 4 minuty „Sigh (les peupliers)”. Drugi to preludium otwierające finałowa kompozycję „Kingdom (les chenes les bouleaux)”, gdzie artysta z pomocą chóru 441Hz, z mimetyczną wrażliwością imituje audiosferę leśnego ekosystemu, w którym ożywiona przyroda wydaje z siebie wibrujący, dronowaty pomruk, rozchodzący się równomiernie w wiszącym, porannym powietrzu.
„Katalog drzew” musi zaskoczyć nawet największych fanów i znawców muzyki Michała Jacaszka. Zarówno bowiem koncepcja jak i jego realizacja jawi się jako niezwykle unikalna sygnatura twórczości, nie mająca żadnego innego odpowiednika w świecie dźwięku. Jacaszek postawił kolejny, gigantyczny krok swojej muzycznej ewolucji przeskakując oczekiwania i wyobrażenia, oraz obdarowując słuchaczy jedną z najbardziej niezwykłych i oryginalnych płyt nagranych na przestrzeni ostatnich lat w Polsce.
Jacaszek & Kwartludium - „Catalogue des Arbres”
2014, Touch
"Dalej i głębiej" - wywiad z Michałem Jacaszkiem
Wiarygodność artysty to ciągłe stawanie w opozycji do swoich osiągnięć. Cykliczne
podejmowanie ryzyka i kwestionowanie wygodnego status quo. Odnoszę wrażenie, że taka
postawa jest bliska twojej twórczości. Każdy twój kolejny projekt jest, jeśli nie radykalnym
odcięciem się od poprzedniego, to na pewno wyraźnym krokiem w nieznane. Masz w sobie taki
wewnętrzny przymus, aby nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki?
MJ. Ja przykładam podobna miarę. Powtarzalność patentów, przewidywalność zamienia artystę w kunsztownego rzemieślnika, w czym zresztą nie ma niczego złego. To kwestia wyboru.
Mnie póki co pasjonuje poszukiwanie, eksploracja. Myślę zresztą, że nie ryzykuję wystarczająco odważnie, chciałbym bardziej iść na całość, porzucić kompromisy, skłonność do spełniania oczekiwań. Cieszę się, że odczytujesz moje kolejne albumy jako radykalnie różne. Z drugiej strony Bartek Chaciński widzi moją twórczość jako rozwijanie wciąż tego samego idiomu, tego samego języka. To chyba też dobrze, pod warunkiem że nie zaczynamy się powtarzać.
Twój „Katalog drzew” stoi według mnie w całkowitej kontrze do wszystkiego co do tej pory
nagrałeś. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach liturgicznych, muzyce zainspirowanej
architekturą sakralną przyszedł czas na eksperyment inspirowany żywiołem przyrody. Porzuciłeś
kulturę na rzecz natury, ze sfery sacrum przeszedłeś w sferę profanum. Dlaczego doszło do tej
zmiany? Rozczarował Cię porządek i powtarzalność panująca w kulturze, a zafascynował żywioł i
jego nieokiełznanie?
MJ. To ciekawe i trochę zaskakujące spostrzeżenie. Wprawdzie każdy mój album zawsze poprzedzał jakiś mniej lub bardziej zdefiniowany koncept, ale taka generalizacja nie przyszła mi do głowy.
Odniesienie do kultury na pewno nie były aż tak ścisłe. Treny bardzo luźno odwoływały się do literatury, a „Glimmer” nawiązuje do baroku tylko ze względu na obecność klawesynu. Album „Catalogue des Arbres” także czerpał inspirację z pewnego zjawiska w kulturze, mianowicie współczesnej muzyki poważnej. Z kolei moje wcześniejsze albumy powstawały m.in. pod wpływem fascynacji pejzażem, przestrzenią krajobrazu. Kłopot z odpowiedzią na to pytanie polega chyba na tym, ze nie da się do końca oddzielić natury od kultury, która warunkuje nasze postrzeganie rzeczywistości, w tym przyrody. Nie do końca zgadzam się też z Twoim rozróżnieniem sacrum-profanum. Ja w parku czuję podobną atmosferę, jak w kościele.
Łatwo jest podszywać się pod naturę?
MJ. Myślisz, że udała mi się taka sztuka? Mam nadzieje, że na albumie udało się osiągnąć coś co nazwałbym twórczą imitacją muzyki przyrody. Jeśli słuchacze potwierdzą tę intuicję, to muszę powiedzieć, że nie przyszło to łatwo Po nagraniach i zgromadzeniu potrzebnego materiału około roku spędziłem na samym znajdowaniu proporcji między dźwiękami natury, a partiami instrumentalnymi.
Odnoszę wrażenie, że w porównaniu z twoimi wcześniejszymi dokonaniami najnowsza
płyta pozbawiona jest tak tożsamych z twoją muzyką emocji i namiętności. Jest neutralna i
wyrafinowana… jak natura. Dla mnie jest to zdecydowanym atutem, który zapewne trudno było
uzyskać komponując album.
MJ. Emocje wciąż są tu obecne, ale inne: być może jest chłodniej, bardziej dyskretnie. Różnica jest taka jak między lamentem, a melancholijną medytacją. Oba stany wiążą się z emocjami, tylko pierwszy jest bardziej spektakularny. Natura też ma różne oblicza, potrafi się wściec, albo szeptać – i faktem jest, że ta łagodniejsza odmiana przyrody bardziej zainspirowała album. Być może różnica, którą zauważyłeś wynika z czego innego: z większego dystansu do siebie i większej pokory wobec tematu albumu.
Na „Glimmer” dźwięki piętrzyły się w bloki hałasu zmierzając do kulminacji, na „Catalogue des Arbres” muzyka ulega rozproszeniu na pojedyncze dźwięki i jednorazowe zdarzenia.
Przypadłością tej entropii jest fakt, że „Katalogu drzew” nie można odtworzyć z pamięci. Nie
pozostaje żadna melodia, struktura rytmiczna, motyw dźwiękowy który można by opowiedzieć,
zanucić. Pozostaje intensywne estetyczne przeżycie. Brak typowej, linearnej narracji podnosi
znacząco poprzeczkę dla twoich dotychczasowych słuchaczy.
MJ. Jeśli tak jest rzeczywiście, to możliwe że wynika to ze wspomnianego już respektu wobec naczelnej inspiracji: drzew, natury. Więcej słuchałem tego co mówi przyroda, mniej odwoływałem się do własnych emocji, choć takie rozróżnienie jest chyba dość dyskusyjne.
Zachowania natury przebiegają często według innej dramaturgii niż byśmy oczekiwali jako odbiorcy spektaklu, czy utworu muzycznego. Są artyści, którzy przyjęli taką radykalną postawę : „biernego” odtwórcy narracji przyrody. Np. Peter Ablinger i jego „Rain pieces”, John Luther Adams (m.in. „Become Ocean”),czy oczywiście Olivier Messiaen, z jego „Katalogiem ptaków” na fortepian. Wynikła z tego fascynująca muzyka, ale rzeczywiście bardzo wymagająca wobec przeciętnego słuchacza. Oceniam, że mój „Catalogue des Arbres” nie jest, aż tak bezkompromisowy i podlega w dużej części zwykłym regułom kompozycyjnym, a więc następuje w większości utworów pewien typowy progres: od cichego do głośnego, od prostego do złożonego.
Jak już zauważyłem w recenzji dla MI Kwartalnika Muzycznego, jest na twojej płycie taki moment (wstęp do „Kingdom (Les Chenesles Bouleaux)”), w którym instrumenty i chór 441Hz z
mimetyczną wrażliwością odtwarzają teatr przyrody. Słuchając tego fragmentu przed oczami
miałem wczesny letni poranek, w którym cisza nocy spotyka się z pierwszymi aktywnościami
dnia. Widzę skraj lasu, unoszącą sie mgłę, bezruch i delikatne szemrzenie owadów będące
interludium dziennej foniczności. Jęk przyrody. Czy nagrywając tą płytę też miałeś przed oczami
podobne obrazy i próbowałeś unieśmiertelnić je w muzycznej formie?
MJ. Bardzo cieszy mnie kiedy moja muzyka generuje obraz, a szczególnie kiedy ten obraz jest bliski mojej wizji. Pracując nad „Kingdom” miałem podobny obrazek przed oczami, dochodzą do tego kolory, ruch. Każdy z utworów opiera się na innej wizji, i zawsze wizja, (zresztą związana często z konkretnym miejscem, gdzie dokonywałem nagrań) jest zapalnikiem, pierwszym impulsem. Dotyczy to również wcześniejszych płyt.
Twoja płyta wręcz mieni się dźwiękami. Ze względu na niezwykłą kunsztowność, aż trudno
uwierzyć, że wszystkie kompozycje zostały zaplanowane co do jednego dźwięku. Czy jest na
„Catalogue des Arbres” fragment, w którym coś wyrwało się spod kontroli i przemieniło się w
improwizacje?
MJ. Muzycy z Kwartludium cały czas improwizowali w czasie nagrań, może fortepian był jako tako „zaprogramowany”, ponieważ Piotr nawiązywał do utworów Messiaena. A zatem moja kontrola polegała raczej na selekcji improwizowanych partii i znalezieniu dla nich odpowiedniego miejsca oraz proporcji. Tak więc owe „bloki improwizacyjne” są spontaniczne, tylko ich umiejscowienie w utworze jest wynikiem „kalkulacji”.
Czy masz w planach koncertować z repertuarem „Katalogu drzew”? Wydaje się, że jedynymi
miejscami dgodnymi odtworzenia tego materiału byłyby filharmonia, teatr. A może las byłby
najodpowiedniejszym miejscem i zarazem akompaniamentem dla wykonania „Catalogue des
Arbres”?
MJ. Tak, mamy plany koncertowe, zresztą wykonywaliśmy już „Katalog” w filharmonii krakowskiej na zeszłorocznym Unsoundzie; fragmenty albumu prezentowałem też niedawno na solowych występach w USA. W styczniu 2015 zagramy w Gdańsku na „Dniach Muzyki Nowej” ,w lutym w londyńskiej Cafe Oto, w kwietniu mamy zagrać w Hadze na festiwalu Rewire.
Wracasz do swych starych albumów? Czy wciąż dowiadujesz się z nich czegoś nowego o sobie i
swojej muzyce?
MJ. Raczej nie wracam. W trakcie pracy nad płytą każdy utwór jest przeze mnie przesłuchiwany koło tysiąca razy, nie mam już potem siły. Wyjątkiem jest „Glimmer”, którego wciąż słucham z przyjemnością, „Pentral” z kolei wciąż żyje na koncertach, gdzie ten materiał wykonywany jest przy użyciu systemu dookólnego. To dla mnie wciąż atrakcyjne doświadczenie.
Jaki będzie zatem kolejny twój krok. Czy będzie nim projekt Rimbaud realizowany z Mikołajem Trzaską i Tomkiem Budzyńskim. Dokąd zmierza muzyka Jacaszka?
Z Tomkiem i Mikołajem rzeczywiście od wiosny przygotowujemy płytę, gramy już nawet sporadyczne koncerty. Nasza muzyka oscyluje gdzieś między intymnością a agresywnym noisem, a punktem wyjścia są wybrane frazy z wierszy Artura Rimbaud.
Zaczynam powoli przymierzać się do nowego albumu dla Ghostly International, z którą to wytwórnią jestem związany kontraktem. Nie wiem, w którą stronę się to potoczy czuję potrzebę zrobienia czegoś lżejszego, odprężającego. Zależy mi na przygodzie, eksperymentowaniu, zapuszczaniu się tam gdzie jeszcze nie byłem, sprawdzaniu się w rożnych wyzwaniach, okolicznościach. Mój mikromanifest artystyczny mógłby brzmieć prosto: „dalej i głębiej”.
Recenzja ukazała się na łamach M/I Kwartalnik Muzyczny 01/2014
Wywiad ukazał się na www M/I