Jako, że na łamach mojego bloga preferuję dekonstrukcje, eksperyment i awangardę, rzadko sięgając do form czystych i tradycyjnych, w niemałą konsternację wprawiła mnie, prośba Michała Przerwy-Tetmajera o zrecenzowanie jego płyty"Doktor filozofii", zwłaszcza, że jej adresatami będą raczej muzyczni konserwatyści, melomani jazzu i bluesa, a także redaktor Kydryński. Mówiąc z góry, album nie trafia w moje estetyczne gusta, choć należy mu się również uznanie. Aby w pełni wyrazić moją opinię, muszę wcielić się w postać Dr. Jekyll'a i Mr. Hyde'a.
Michał Przerwa-Tetmajer do nagrania "Doktora filozofii" zaprosił trójkę instrumentalistów młodego pokolenia: kontrabasistę Michała Jarosa, pianistę Jana Smoczyńskiego i perkusistę Huberta Zemlera. Wespół nagrali album zaskakująco dojrzały i absolutnie klasyczny. Świadczyć o tym mogą, choćby pojawiające się w recenzjach i komentarzach porównania do Patha Metheny'ego (brrr), czy do Milesa Davisa. Faktem jest, że z "Doktora filozofii" uderza olbrzymi szacunek czwórki instrumentalistów do kompozycji, aranżacji i brzmienia. Utwory zostały gęsto nasycone instrumentalnymi frazami i ubarwione wielowątkowymi melodyjnymi pasażami, z których wydziera melancholia i sentymentalizm. Cała płyta posiada bardzo zwięzłą budowę i dramaturgię, dlatego próżno doszukiwać się choćby jednej zbędnej nuty w doskonale przemyślanych i zakomponowanych kompozycjach.
Lubię leniwy nastrój "Doktora filozofii", jego ospałość, nieśpieszność, panowanie nad materiałem. Imponuje mi również odważny gest muzyków, którzy po profesorsku oddali honory przede wszystkim melodii i jej aranżacji, zwracając się całkowicie w stronę tradycyjnego jazzu. Jest to płyta nagrana w starym stylu, rzadko spotykanym wśród równie młodych wykonawców. To skuteczna antyteza dekonstrukcji, improwizacji i free. Jazzowy podręcznik, do którego mogą odnosić się i dowolnie go wypaczać awangardziści i kontestatorzy. Świetny warsztat muzyków sprawił, że zamiast patynować swoją muzykę producenckimi zabiegami, instrumentaliści odegrali klasyczny klimat mainstreamowego jazzu lat 80tych.
Poniekąd, onieśmiela mnie również ta płyta. Została bowiem nagrana w całkowitej opozycji do czasu i tendencji w muzyce i kulturze. Jest aż nazbyt elegancka, klarowna, zbyt pięknie brzmiąca, uporządkowana i pełna instrumentalnej ogłady. Urzekająca, choć demode.
Jednak Mr. Hyde, który doprasza się głosu twierdzi, że te wszystkie powyższe słowa zostały napisane tylko po to aby zawoalować fakt, że "Doktor filozofii" jest interesujący jak stara piwniczna pajęczyna. Słuchając poczynań Tetmajera i spółki, wciąż pobrzmiewa mi z tyłu głowy kultowy tekst Tymona Tymańskiego z "P.o.l.o.v.i.r.u.s.a." - "mój dżez dziś znów zionie czosnkiem, wódą i kiełbasą, twój dżez nie ma jaj i trochę brak mu łupieżu". Jazz kwartetu może i nie zalatuje przetrawionym garmażem (choć swoimi muzycznymi inspiracjami poniekąd się do niego odwołuje) i nie ma łupieżu, wszakże grają go młodzi, piękni i inteligentni warszawiacy, ale co do tego, że brak w nim jaj nie mam żadnych wątpliwości.
Jazz to nie jest domena grzecznych chłopców, dlatego nie kokietują mnie najświetniejsze wykonania i kunsztowne aranże, jeśli nie czuję w nich charyzmy i pasji. Obcując z muzyką kwartetu Tetmajera, mam nieodparte wrażenie obcowania z muzyką kompletnie niezobowiązującą, salonową, idealną jako akompaniament biznesowych rautów. Dystyngowana forma, zdystansowana do słuchacza, pławi się bujnymi, inteligentnymi, lecz najzwyczajniej nudnymi aranżacjami. Emocje, jeśli takowe zostały włożone w nagranie tej płyty, absolutnie mi się nie udzielają. Pomimo iż jestem w pełni świadomy, że umiejętności kompozytorskie, talent do układania melodii, czy umiejętności czysto techniczne w posługiwaniu się instrumentami Tetmajera i jego składu, są może i nawet o kilka klas wyższe od zachwalanych na łamach tego bloga projektów (nie tylko jazzowych), to i tak wolę zdewastowane brzmienie, tępą furię i żywioł profanów z Retarders Trio, niż najlepiej zagraną i brzmiącą muzykę jaka dobiega z "Doktora filozofii". Czuję się rozczarowany, kiedy muzycy tak biegli w nutach, muzycznie osłuchani, a przede wszystkim ograni, w wielu składach i estetykach serwują słuchaczom najbardziej kotleciarskie motywy. Przykładem niech będzie "Pokój przejściowy", gdzie wyjątkowo intrygujący jak na tę płytę, motyw otwierający kompozycje, jest natychmiast zbałamucony banalnym fortepianowym lejtmotywem, irytująco zawłaszczającym przestrzeń utworu. Może to świadczyć o tym, że muzycy mają kłopot z budowaniem suspensu i podejmują złe decyzje kompozytorskie, eksploatując co bardziej sztampowe wątki.
Zdaję sobie sprawę, że "Tetmajer wraca do jazzowych korzeni."a„Doktor filozofii” prezentuje gitarzystę w czystej postaci, pozbawionego elektroniki i efektów, eksperymentującego z melodią, formą i tradycją.". Sęk w tym, żeów klasyczną konwencję kwartet sprowadza do rangi jedynie dobrze zagranego muzaka. Kto bowiem powiedział, że wierność tradycji musi być tak spowszedniała jak sama tradycja.
Na "Doktora filozofii" można spoglądać zarówno z perspektywy Dr. Jekyll'a, jak i Mr. Hyde'a. Ja jestem rozdarty między obojgiem. Doceniam wkład twórczy Michała Przerwy-Tetmajera, ale nie jestem w stanie zaakceptować braku spontaniczności (co niestety jest też domeną Jazzpospolitej - jego macierzystej formacji) i braku pomysłu na to jak potraktować tradycję w sposób ożywczy i oddzielić ją od ciężaru klasycznych gestów. Wolę zatem traktować "Doktora filozofii" jako muzyczny kaprys i formę szlifowania, już i tak świetnego warsztatu.
MICHAŁ PRZERWA-TETMAJER "Doktor filozofii"
2014, wydanie własne
Michał Przerwa-Tetmajer do nagrania "Doktora filozofii" zaprosił trójkę instrumentalistów młodego pokolenia: kontrabasistę Michała Jarosa, pianistę Jana Smoczyńskiego i perkusistę Huberta Zemlera. Wespół nagrali album zaskakująco dojrzały i absolutnie klasyczny. Świadczyć o tym mogą, choćby pojawiające się w recenzjach i komentarzach porównania do Patha Metheny'ego (brrr), czy do Milesa Davisa. Faktem jest, że z "Doktora filozofii" uderza olbrzymi szacunek czwórki instrumentalistów do kompozycji, aranżacji i brzmienia. Utwory zostały gęsto nasycone instrumentalnymi frazami i ubarwione wielowątkowymi melodyjnymi pasażami, z których wydziera melancholia i sentymentalizm. Cała płyta posiada bardzo zwięzłą budowę i dramaturgię, dlatego próżno doszukiwać się choćby jednej zbędnej nuty w doskonale przemyślanych i zakomponowanych kompozycjach.
Lubię leniwy nastrój "Doktora filozofii", jego ospałość, nieśpieszność, panowanie nad materiałem. Imponuje mi również odważny gest muzyków, którzy po profesorsku oddali honory przede wszystkim melodii i jej aranżacji, zwracając się całkowicie w stronę tradycyjnego jazzu. Jest to płyta nagrana w starym stylu, rzadko spotykanym wśród równie młodych wykonawców. To skuteczna antyteza dekonstrukcji, improwizacji i free. Jazzowy podręcznik, do którego mogą odnosić się i dowolnie go wypaczać awangardziści i kontestatorzy. Świetny warsztat muzyków sprawił, że zamiast patynować swoją muzykę producenckimi zabiegami, instrumentaliści odegrali klasyczny klimat mainstreamowego jazzu lat 80tych.
Poniekąd, onieśmiela mnie również ta płyta. Została bowiem nagrana w całkowitej opozycji do czasu i tendencji w muzyce i kulturze. Jest aż nazbyt elegancka, klarowna, zbyt pięknie brzmiąca, uporządkowana i pełna instrumentalnej ogłady. Urzekająca, choć demode.
Jednak Mr. Hyde, który doprasza się głosu twierdzi, że te wszystkie powyższe słowa zostały napisane tylko po to aby zawoalować fakt, że "Doktor filozofii" jest interesujący jak stara piwniczna pajęczyna. Słuchając poczynań Tetmajera i spółki, wciąż pobrzmiewa mi z tyłu głowy kultowy tekst Tymona Tymańskiego z "P.o.l.o.v.i.r.u.s.a." - "mój dżez dziś znów zionie czosnkiem, wódą i kiełbasą, twój dżez nie ma jaj i trochę brak mu łupieżu". Jazz kwartetu może i nie zalatuje przetrawionym garmażem (choć swoimi muzycznymi inspiracjami poniekąd się do niego odwołuje) i nie ma łupieżu, wszakże grają go młodzi, piękni i inteligentni warszawiacy, ale co do tego, że brak w nim jaj nie mam żadnych wątpliwości.
Jazz to nie jest domena grzecznych chłopców, dlatego nie kokietują mnie najświetniejsze wykonania i kunsztowne aranże, jeśli nie czuję w nich charyzmy i pasji. Obcując z muzyką kwartetu Tetmajera, mam nieodparte wrażenie obcowania z muzyką kompletnie niezobowiązującą, salonową, idealną jako akompaniament biznesowych rautów. Dystyngowana forma, zdystansowana do słuchacza, pławi się bujnymi, inteligentnymi, lecz najzwyczajniej nudnymi aranżacjami. Emocje, jeśli takowe zostały włożone w nagranie tej płyty, absolutnie mi się nie udzielają. Pomimo iż jestem w pełni świadomy, że umiejętności kompozytorskie, talent do układania melodii, czy umiejętności czysto techniczne w posługiwaniu się instrumentami Tetmajera i jego składu, są może i nawet o kilka klas wyższe od zachwalanych na łamach tego bloga projektów (nie tylko jazzowych), to i tak wolę zdewastowane brzmienie, tępą furię i żywioł profanów z Retarders Trio, niż najlepiej zagraną i brzmiącą muzykę jaka dobiega z "Doktora filozofii". Czuję się rozczarowany, kiedy muzycy tak biegli w nutach, muzycznie osłuchani, a przede wszystkim ograni, w wielu składach i estetykach serwują słuchaczom najbardziej kotleciarskie motywy. Przykładem niech będzie "Pokój przejściowy", gdzie wyjątkowo intrygujący jak na tę płytę, motyw otwierający kompozycje, jest natychmiast zbałamucony banalnym fortepianowym lejtmotywem, irytująco zawłaszczającym przestrzeń utworu. Może to świadczyć o tym, że muzycy mają kłopot z budowaniem suspensu i podejmują złe decyzje kompozytorskie, eksploatując co bardziej sztampowe wątki.
Zdaję sobie sprawę, że "Tetmajer wraca do jazzowych korzeni."a„Doktor filozofii” prezentuje gitarzystę w czystej postaci, pozbawionego elektroniki i efektów, eksperymentującego z melodią, formą i tradycją.". Sęk w tym, żeów klasyczną konwencję kwartet sprowadza do rangi jedynie dobrze zagranego muzaka. Kto bowiem powiedział, że wierność tradycji musi być tak spowszedniała jak sama tradycja.
Na "Doktora filozofii" można spoglądać zarówno z perspektywy Dr. Jekyll'a, jak i Mr. Hyde'a. Ja jestem rozdarty między obojgiem. Doceniam wkład twórczy Michała Przerwy-Tetmajera, ale nie jestem w stanie zaakceptować braku spontaniczności (co niestety jest też domeną Jazzpospolitej - jego macierzystej formacji) i braku pomysłu na to jak potraktować tradycję w sposób ożywczy i oddzielić ją od ciężaru klasycznych gestów. Wolę zatem traktować "Doktora filozofii" jako muzyczny kaprys i formę szlifowania, już i tak świetnego warsztatu.
MICHAŁ PRZERWA-TETMAJER "Doktor filozofii"
2014, wydanie własne