ABRADA - "Abrada" / 2014 / Family Adventures
Stęskniłem się mocno za muzyką Piotra Kurka. Od wydania nieziemskiej "Edeny" minęło już przeszło półtora roku, w trakcie których muzyk objeżdżał cały świat prezentując swe nietuzinkowe dźwięki i podejmując rozmaite twórcze kooperacje. Jedną z nich jest Abrada - projekt zrealizowany wespół z rezydującym w Kanadzie muzycznym improwizatorem Francesco De Gallo."Abrada" to 24minutowy zapis ich wspólnego występu w jednym z Montrealskich klubów.
Zarejestrowana na kasecie improwizacja tylko fragmentami przypomina muzyczne wątki poruszane dotąd przez Piotra Kurka, częściej zaś wprawia w prawdziwe osłupienie. "Abrada" to nieokiełznany żywioł dwóch bezkompromisowych twórców, w których gest twórczej wolności dominuje nad poszanowaniem jakiejkolwiek konwencji. Już sama jakość nagrania przyprawia o konsternacje. Przytłumione, przesterowane i zduszone dźwięki brzmią jakby zostały nagrane na dyktafon wprost z klubowego stolika. Zaprezentowana koncepcja audio tej rejestracji idzie jednak wespół z treścią kasety, która brutalnie stawia nas wobec muzycznych przyzwyczajeń, konfrontując słuchacza z nieokiełznaniem i chaosem. Ze względu na unikalną formę nagrania nawet identyfikacja dźwięków wydaje się być wróżeniem z fusów. Mózg nieudolnie próbuje rozpoznawać dźwiękowe poszlaki, przez co odszyfrowanie instrumentarium i wątków estetycznych pozostaje jedynie w zakresie domysłów, obarczone widmem nadinterpretacji. Jednak ponieważ "Abrada" ma wdzięk muzycznego omamu, trafna identyfikacja przestaje być sprawą nadrzędną, dopuszczając wyobraźnię słuchacza do swobodnej interpretacji tożsamej z improwizowaną formą nagrania.
Zawartość muzyczna kasety jest odwrotnie proporcjonalna do czasu jej trwania. Szalona improwizacja kompresuje w zaledwie dwóch krótkich kompozycjach mnogość odniesień i poruszonych wątków. "Abrada" to surrealistyczna kakofonia poszatkowanego folkloru, niezidentyfikowanych sampli, piejących w wysokich rejestrach organów, zanurzona w egzotycznej psychodelii klawiszy Kurka, preparowanego saksofonu De Gallo i hałaśliwych efektów. Umieszczona zostaje w przeraźliwym przesterze, przy niskiej przejrzystości dźwięku i zerowej selektywności. Przebieg improwizacji dynamizuje wszechobecna w materiale rytmika przybierająca głównie krautrockowe podziały, świetnie korespondujące z południowoamerykańska cumbią, której obecność (jak mi się wydaje) zostaje na "Abrada" kilkukrotnie przytoczona, bądź to poprzez dźwięki (przypominające) poszatkowany akordeon, bądź przez specyficzne taktowanie tej ludowej formy muzycznej.
Wspólne nagranie Kurka i De Gallo przypomina natchnioną kinematografię Alejandro Jodorowskiego. To obłąkańczy rytuał, gloryfikujący szaleństwo i wolność od wszelkiego rodzaju konwencji i ograniczeń. Brutalna i destrukcyjna próba odcięcia się od skojarzeń, sprawnie wymykająca się próbom interpretacji. Ilustracja zapadania się w muzycznej ekstazie (twórczym szale), przekroczenie przyjętych norm kompozycji i brzmienia. Rodzaj artystycznej transgresji, wyjścia poza to co akceptowalne i oswojone. Utrata kontroli i poddanie się żywiołowi improwizacji.
***
TECIEU - "Miłość" / 2014 / Fuck You Hipsters!
Nie tak dawno goszcząca na łamach tego bloga Tekla Mrozowicka, tym razem jako Técieu prezentuje swoją najnowszą epkę. "Miłość" to trzy kompozycje oparte na podobnym schemacie, w którym niski, pulsujący dron zostaje obleczony szumem o różnym stopniu intensywności, ziarnistości i gęstości. Jedyny ruch dyktują tutaj sinusoidalne fale nakładających się na siebie dronów, wibrujące wewnętrznym rytmem. Reszta zaś tkwi w statycznym zawieszeniu generując kumulujące się ściany glitchowych szumów. Trzeba selektywnego ucha aby wyłowić u źródeł gęstniejących hałasów syntezator. Gdyby nie skonfrontowanie tego faktu z wydawcą obstawiałbym bez wahania gitarę, zaprzężoną w serię destruujących efektów.
Swoistą właściwością nagrań Tekli Mrozowickiej jest ich zmysłowość, która powoduje, że niezależnie od drapieżności materiału i natężenia hałasu omamia on swą hipnotyczną aurą i urzeka wewnętrznym ciepłem. W tych medytacyjnych kompozycjach bez trudu można oderwać się od rzeczywistości, tracąc rachubę czasu.
Muzyka Técieu ma dla słuchacza głęboko ukryty przekaz, skryty pod brutalnym brzmieniem hałasów i potężnym ciężarem dronów. Trafi on do każdego, kto zanurzy się w jej kompozycje bez żadnych oczekiwań i pretensji. Tym skrytym przed niepowołanymi gośćmi komunikatem jest; miłość i namiętność bijąca z jej muzyki. A "Miłość" według Técieu jest zarazem gwałtowna intensywna, cierpka i chropowata, ale jednocześnie namiętna, rozedrgana i pełna pasji.
Jeśli można czegokolwiek żałować po przesłuchaniu tej epki to jedynie tego, że jest zbyt krótka, aby z pełną satysfakcja zatracać się w niej.
***
DUY GEBORD - "Kelp" / 2014 / Pawlacz Perski
Duy Gebord to nowa twarz na polskiej scenie eksperymentalnej. Ukrywającym się pod pseudonimem stanowiącym ananim imienia i nazwiska francuskiego filozofa i myśliciela jest Radosław Sirko realizator dźwięku, radiowiec i kulturoznawca. Jego debiut dla Pawlacza Perskiego to pocztówka z postmodernizmu, gra konwencjami i deliryczny kolaż mieszający wszystko ze wszystkim, bez żadnych świętości. To przywalony tonami gruzu popkulturowy śmietnik, który na skutek fermentacji obrodził hybrydami estetyk i cytatów. IDM, nagrania terenowe, jazz, ambient, kulawe techno, quasi pop, shoegaze, industrial, post rock, a nawet repetycyjne eksperymenty przywodzące na myśl minimalizm Steve'a Reicha, kłębią się chaotycznie na kasecie Geborda, przysypane wszechobecnym gitchem. Ślady estetyk i konwencji wynaturzone do granic możliwości, zostają brutalnym i beznamiętnym gestem zrównane do hałaśliwej pulpy przesterowanej elektroniki. Trudno cokolwiek antycypować na tej płycie, bowiem wątki wyskakują tu niespodziewanie, niczym królik z kapelusza, wielokrotnie przeplatając się i mieszając w ramach tej samej kompozycji.
Nie można odmówić Gebordowi talentu, kompozytorskiego, szczególnie w gitarowo- "piosenkowym" wydaniu, który zdradza w krótkich fragmentach kasety. Trzeba bowiem zaznaczyć że na "Kelp" znajdują się również nastrojowe melodie, utrzymane w balladowym klimacie, których urok odkryć można po żmudnym przedarciu się przez hałaśliwe struktury trzasków, szumów, pogłosów i przesterów. Obecność harmonijnego elementu w pewnym stopniu równoważy kompozycyjny i aranżacyjny zgiełk materiału, dzięki czemu naszym wspomnieniem po jego przesłuchaniu nie będzie jedynie wykoncypowana kawalkada hałasów, ale i obietnica wrażliwości i delikatności.
Brzmieniowo, doszukać się można podobieństw do twórczości muzyków reprezentujących nowojorski label Paw Tracks zwłaszcza do artystycznego niechlujstwa Black Dice, czy eklektycznego rozgardiaszu Erica Copelanda.